Status moralny i cierpienie ryb
Aby uznać, że zabicie 460 ryb jest czymś moralnie gorszym niż 1.7 woła wystarczy zaakceptować dwie przesłanki:
WAŻNE PRZESŁANKI ARGUMENTU Z PRAW ZWIERZĄT
- (a) wartość życia różnych gatunków zwierząt hodowlanych jest taka sama (nazwijmy to tezą antygatunkowizmu) oraz
- (b) moralnie gorszym jest pozbawić życia więcej wartościowych moralnie istnień niż mniej.
WAŻNE PRZESŁANKI ARGUMENTU Z MINIMALIZACJI CIERPIEŃ
- (a) poziom cierpienia różnych gatunków zwierząt hodowlanych jest istotnie podobny
- (b) moralnie gorszym jest powodować dłuższą niż krótszą ilość cierpień
Przesłanki (b) są bardzo intuicyjne i nie wydaje się, aby potrzebna była ich obrona. Zwolennicy ichtiwegetarianizmu mogliby jednak twierdzić, że nie jest prawdziwa przesłanka (a), ponieważ status moralny lub poziom odczuwania bólu różnych gatunków zwierząt jest odmienny.
Założenie, że organizmy różnych gatunków zwierząt, w tym człowieka, mają różny status moralny i w różnym stopniu podlegają moralnej ochronie, nazwać można gatunkowizmem. Na pierwszy rzut oka założenie takie wydaje się poprawne. Gatunkowizm zgodny jest z codzienną ludzką praktyką. Nikt z nas nie zastanawia się, ile otrutych owsików czy pcheł przeważa wartość życia psa czy kota. Zabicie jakiegoś drobnego organizmu nie stanowi dla nas dylematu. Filozoficzne pytanie ile istnień owsików można poświęcić aby ratować dobrostan człowieka dla większości ludzi wyda się szczytem filozoficznego absurdu. Życie pasożytów nie stanowi dla nas bowiem żadnej wartości.
Jednak taki intuicyjny, zdroworozsądkowy, potoczny gatunkowizm z perspektywy etyki wymaga uzasadnienia. Po pierwsze, niezmiernie blisko jest mu do potępianego przez wielu obrońców zwierząt “szowinizmu gatunkowego”. Po drugie, w świetle naszych intuicji trudno ryby traktować jak drobne pasożyty. Jeśli życie czy jakość życia ryb, podobnie jak owsików, wcale nie miałyby podlegać ochronie moralnej, akcje wielu obrońców zwierząt mających na celu ich bardziej “humanitarny” chów czy okołogwiazdkowy ubój, krytyka ciasnych akwariów czy połowów ryb na haczyk okazałyby się całkowicie irracjonalne. Po trzecie, aby uzasadnić spożywanie ryb, przy jednoczesnym krytykowaniu zabijania kur, nie wystarczy jedynie powiedzieć, że ryby są gorzej rozwinięte pod względem poznawczym czy emocjonalnym niż kury, a kurczaki niż ludzie. Obrońcy ichtiwegatarianizmu, którzy swą argumentację uzasadniają gatunkowizmem, musieliby bowiem udowodnić, że lepiej jest pozbawić życia 268 ryb niż jedną przeciętną krowę. Należałoby zatem wykazać, że status moralny karpi jest co najmniej 268 razy niższy niż status moralny wołów. Jeśli przyjęlibyśmy, nie bez trudnych do zaakceptowania innych i niespodziewanych konsekwencji, że status moralny danego gatunku jest funkcją jego możliwości poznawczo-emocjonalnych, należałoby pokazać, że karpie są 270 razy “głupsze” od wołów. Ogrom tych dysproporcji, które należałoby udowodnić, można sobie uświadomić, gdy spostrzeżemy, że osoba uzyskująca 50IQ w testach na inteligencję jest jedynie dwa razy “głupsza” niż osoba, której testy dają wynik 100IQ. Czy aby na pewno wół jest 268 razy bardziej inteligentny i “uczuciowy” niż karp? Nawet jeśli skupimy się na cierpieniu i założymy, że współczynnik cierpienia ryb (F) jest znacznie niższy z powodów neurofizjologicznych (ryby są gorzej niż woły rozwinięte pod względem poznawczym i emocjonalnym), aby orzec porównywalną moralną wartość spożywania mięsa tych gatunków zwierząt należałoby uznać, że różnica w odczuwaniu cierpienia między karpiami a bydłem wynosi 1 do 358. Jest to pytanie empiryczne. Potoczne doświadczenie oraz, jak sądzę, badania empiryczne wydają się jednak przeczyć takiej tezie. Czy jakiekolwiek współczesne badania potwierdzają bowiem przekonanie o tak dużych dysproporcjach w odczuwaniu bólu, stresu czy frustracji z niezaspokojonych interesów u ryb i ssaków? Dysproporcjom takim zaprzeczają z pewnością sami obrońcy zwierząt, walcząc np. z praktyką sprzedaży żywych karpi podczas świąt Bożego Narodzenia.
Podsumowanie
Nawet jeśli zaakceptujemy główne tezy etyczne, które często są podstawą krytyki spożywania mięsa, okazuje się, że jedzenie jedynie ryb może być moralnie bardziej naganne niż urozmaicona dieta mięsna. Błędne jest bowiem powszechne przekonanie, które zakładają nawet najbardziej wpływowi obrońcy praw zwierząt, że uprawiając etykę diety (etykę tego co jemy) możemy mówić w dużej ogólności, dzieląc pożywienie jedynie np. na produkty mięsne i roślinne. Okazuje się bowiem, co starałem się udowodnić tu oraz we wpisie o beefizmie, że spożywanie różnych rodzajów mięsa może mieć radykalnie różne skutki a w konsekwencji doczekać się bardzo odmiennej oceny moralnej.
Zatem, jeśli złem jest cierpienie zwierząt, spożywanie ryb może być 358 razy bardzie moralnie naganne niż jedzenie wołów, jeśli natomiast moralny problem diety mięsnej leży w lekkomyślnym pozbawianiu zwierząt życia, spożywanie ryb jest 270 razy gorsze niż jedzenie wołowiny.