Typowa katolicka recepcja utylitaryzmu
Zanim omówię zarzut zbytnich wymagań, wskażę najpierw błąd istniejący w opisie utylitaryzmu, który dominuje w katolickiej teologii moralnej. Jest to błąd o bardzo ważkich konsekwencjach, bowiem teologia moralna ma przemożny wpływ na kształt polemik etycznych w naszym kraju. Pełniejszy fragment z książki Karola Wojtyły tak opisuje egoistyczne założenia utylitaryzmu:
" Jeżeli [...] przy założeniu, że przyjemność jest jedynym dobrem, ja staram się o maksimum przyjemności również dla kogoś drugiego - nie tylko dla siebie samego, co byłoby już wyraźnym egoizmem - bo wówczas ja tę przyjemność drugiej osoby oceniam jedynie poprzez moją własną przyjemność [podkreślenie: K.S]; przynosi mi przyjemność to, że ktoś drugi doznaje przyjemności. Jeśli jednak to przestanie mi przynosić przyjemność lub jeżeli to nie wyniknie z mojego "rachunku szczęścia" (termin, którym bardzo często posługują się utylitaryści), to wtedy owa przyjemność drugiej osoby przestaje być dla mnie czymś wiążącym, czymś dobrym, może się wręcz stać czymś złym. Będę więc wówczas - zgodnie z założeniami utylitaryzmu - dążyć do usunięcia owej przyjemności cudzej dlatego, że nie łączy się z nią żadna moja własna przyjemność, a co najwyżej przyjemność cudza będzie mi wówczas obojętna i nie będę też o nią zabiegać. Widać dość przejrzyście, jak przy założeniach utylitaryzmu nastawienie subiektywne w rozumieniu dobra (dobro - przyjemność) prowadzi prostą drogą do - może nawet nie programowego - egoizmu"
W powyższym fragmencie, który jest esencją podobnych tez K.Wojtyły z całego rozdziału o utylitaryzmie, wyraża się głębokie niezrozumienie idei utylitaryzmu. Autor zakłada bowiem, że dla utylitarysty wartość cudzej przyjemności czy szczęścia konstytuowana jest przez moją przyjemność lub szczęście. Innymi słowy jeżeli czyjeś szczęście nie będzie związane z moim szczęściem, nie muszę go brać pod uwagę w moim rachunku użyteczności. Jeżeli czyjś ból nie będzie mi sprawiał przykrości, nie mam powodu aby go uśmierzyć. Bezspornie tak opisane stanowisko jest wyrazem egoizmu. W powyższy sposób opisany utylitaryzm jednak nie istniał i nie istnieje.
Bezstronność utylitaryzmu
Egoizm nie ma nic wspólnego z utylitaryzmem, bowiem w sercu rachunku utylitarystycznego leży bezstronność. Jak powiedział jego główny twórca, Jeremy Bentham,
„każdy liczy się za jednego, nie więcej”
Jeśli więc nawet, jak dziewiętnastowieczni utylitaryści, jesteśmy hedonistami (choć nie musimy) i uważamy, że przyjemność i przykrość to jedyne absolutne wartości, wciąż przyjemność czy ból każdego człowieka traktować musimy z taką samą powagą jak przeżycia własne. Co więcej, jeśli chcę myśleć i działać moralnie słusznie, bezstronność namysłu utylitarystycznego wymaga, aby ból mój, mojego przyjaciela czy mojej żony, cierpienie mojego pierworodnego syna lub jedynej córki były dla mnie podczas dokonywania rachunku użyteczności tak samo ważne, jak cierpienie obcego, odrażającego, zdemoralizowanego i bezwstydnego narkomana z Hondurasu. Każdy liczy się za jednego, i nie więcej. Ani nie mniej.
Obowiązek bycia świętym?
Utylitarystyczna zasada maksymalizacji szczęścia (czyn jest słuszny jedynie wtedy gdy daje największą ilość szczęścia spośród czynów alternatywnych) oraz bezstronne podejście do ludzi, tj. ich interesów i doznań, rodzi jeden z najpoważniejszych problemów dla utylitarysty. Problem ten jest radykalnym przeciwieństwem powyższego zarzutu egoizmu. Utylitaryzm bowiem wydaje się nakładać na nas obowiązek bycia heroicznym altruistą. Dla utylitarysty jakiś czyn jest słuszny jeśli maksymalizuje szczęście ogółu. Zatem każdy czyn, który nie maksymalizuje, nie daje największej ilości szczęścia, jest czynem niesłusznym. Jednak prawie każde działanie, które w potocznej ocenie moralnej będzie chwalebne, z perspektywy maksymalizacji szczęścia jak największej ilości ludzi okaże się niewystarczająco dobre. W konsekwencji, działam moralnie niesłusznie, np. gdy:
- kupuję zabawki moim dzieciom – a powinienem ofiarować zabawki dzieciom, które nie mają ich wcale;
- poświęcam swój czas nieodpłatnie udzielając pomocy osobom niepełnosprawnym – a powinienem przeznaczyć ten czas na bardziej szczęściotwórcze wydobywanie ludzi z totalnej biedy;
- postanawiam rozerwać się idąc do kina – a powinienem za równowartość biletu nakarmić głodnego bezdomnego;
- studiuję filozofię – a powinienem był studiować medycynę czy pomoc międzynarodową
Każdy z nas z łatwością potrafi odnaleźć kolejne przykłady naszych „niemoralnych” zachowań. W gruncie rzeczy, dla utylitarysty prawie każda moja aktywność jest nieetyczna. Siedząc i pisząc bowiem ten artykuł wcale nie maksymalizuję szczęścia jak największej ilości osób. Nawet jeśli nie łamię zasad dekalogu oraz miłuję swoich nieprzyjaciół dobrze czyniąc nawet tym, którzy mnie prześladują, ciągle mogę postępować niesłusznie. Skupiając się bowiem na przypadkowym spotkanym bliźnim, nie będę maksymalizował mojej miłości i altruizmu dla jak największej ilości ludzi.
Czy nie jest tak, że etyka, która wysuwa takie nierozsądne wymagania, które czynią każdego z nas zawsze niemoralnymi, nie jest warta funta kłaków?
Karol Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Krytyka utylitaryzmu, online: http://www.nonpossumus.pl/biblioteka/karol_wojtyla/milosc_i_odpowiedzialnosc/r1_1.php, [dostępny: 22.06.2010]