Zastosowanie zasady uczciwości do systemu prawa prowadzi według powszechnej opinii do sytuacji, w której uczestnictwo w korzyściach wynikających z ustanowienia przepisów prawnych jest warunkiem zaistnienia zobowiązań, a także daje uprawnienie do ich egzekwowania tym, wobec których zostały one zaciągnięte. Za kluczowe należałoby teraz uważać zbadanie kwestii samych zobowiązań, ponieważ to one przede wszystkim uzasadniają posiadanie ewentualnego roszczenia, aby zostały skutecznie wykonane, a nie na odwrót; natomiast problem właściwego ich egzekwowania wiąże się najczęściej ze stosowaniem legalnych represji i z tego powodu bardziej odpowiednim miejscem do rozważań na ten temat byłaby ta część teorii nieposłuszeństwa, w której analizuje się zasadność karania osób, które łamią prawo w sposób usprawiedliwiony.
Zasada ta, jak każdy powszechnie dyskutowany problem społeczny, ma dzisiaj mniej więcej tyleż samo zwolenników, co przeciwników i doczekała się przynajmniej dwóch liczących się interpretacji. Jedna z nich, za którą stoi autorytet Roberta Nozicka, zakłada w sposób być może nazbyt uproszczony, iż osiąganie korzyści stanowi warunek zarówno konieczny, jak i wystarczający do zaistnienia zobowiązania. Innymi słowy, jeśli dobrowolnie przyjęlibyśmy korzyści, jakie wynikają z istnienia prawa, to według tej opinii, w zupełności wystarczyłoby to, abyśmy winni mu byli posłuszeństwo. Na myśl mogą przychodzić kwestie, które, niestety, nie doczekają się szerszego omówienia tj., na ile tego typu interpretacja odpowiada rzeczywistym poglądom autorów reguły wzajemnych zobowiązań oraz jak dalece jest zbieżna z analizowanym argumentem przeciwników uzasadnionego nieposłuszeństwa. Patrząc na całą sprawę pobieżnie, trudno byłoby sformułować w sposób jednoznaczny pozytywne osądy w tej mierze; w najmniejszym stopniu jednakże nie umniejsza to znaczenia prowadzonego rozważania, albowiem dotyczy ono tego, co bez wątpienia stanowi jeden z najważniejszych komponentów zarówno pierwotnego stanowiska odnośnie tej kwestii, jak i większości krytycznych wobec niej argumentów a mianowicie, że zobowiązanie wobec prawa nie może powstać niezależnie od korzyści, jakie odnosimy z jego istnienia. Rzecz jednak w tym, że istnieją racje pozwalające sądzić, że zasada uczciwości nie jest w stanie uzasadnić w pełni bezwzględnego posłuszeństwa obywateli w oparciu jedynie o fakt wykorzystywania przez nich prawa w celu realizacji własnych interesów. Tym samym wydaje się, iż z tego powodu nie może stanowić właściwej przeciwwagi dla aktów łamania prawa w ramach uzasadnionego nieposłuszeństwa.
Przy tak zawężonej interpretacji zasada ta dawałaby przyzwolenie na postępowanie, które w opinii wielu znających się na rzeczy osób z uczciwością miałoby niewiele, jeżeli w ogóle cokolwiek, wspólnego. Otóż, wydaje się, iż dość dobrze uzasadniałaby na przykład nałożenie jakiejś formy zadośćuczynienia za korzyści, które zostały wytworzone i dostarczone bez wcześniejszego porozumienia w tej sprawie. Tak więc gdyby twój sąsiad nie pytając cię o zdanie skosił w twoim ogrodzie trawnik i oczyścił znajdujące się tam oczko wodne to, zgodnie z przyjętym tu punktem widzenia, mógłby mieć uprawnione roszczenie do otrzymania z twojej strony jakiejś formy rekompensaty za poniesiony trud (opłaty bądź ekwiwalentnej pracy w jego ogrodzie) z tytułu korzyści, jakie niewątpliwie zapewnił ci swoim zachowaniem. Czy jednak każdy, kto jest tego rodzaju beneficjentem działań wykonanych przez innych ludzi, może być z tego powodu obciążony zobowiązaniem, wobec którego mogą oni rościć uzasadnione pretensje? Zwolennicy tak rozumianej zasady nie mieli by zapewne wątpliwości jakiej odpowiedzi udzielić, niemniej wydaje się, że funkcjonująca w życiu publicznym idea uczciwości wymaga w tym celu spełnienia pewnego dodatkowego warunku, który w ogóle nie jest tu brany pod uwagę a mianowicie, że konieczna jest jeszcze jakaś forma umowy o wzajemnej współpracy, zakładająca nie tylko zgodę jednej strony na wytworzenie korzyści, lecz także zgodę strony drugiej na ich dostarczenie oraz poniesienie kosztów potrzebnych do żądanego zadośćuczynienia. Z tego powodu moralność nie toleruje na ogół postępowania polegającego na tym, że daje się najpierw ludziom coś, co stanowi dla nich niedobrowolny rodzaj korzyści, a następnie nakłada się na tej podstawie poważne ograniczenia na ich dalsze życie.
Choć zaprezentowana argumentacja jest na tyle jasna i solidna, że większość z nas bez trudu potrafi kierować się nią we własnym postępowaniu, to jednak istnieją uzasadnione obawy co do tego, iż może nie osiągnąć takiego pozytywnego skutku w odniesieniu do nakazu bezwzględnego posłuszeństwa prawu. Rzecz w tym, że z punktu widzenia zagorzałych orędowników sprawiedliwości, nic nie stoi na przeszkodzie temu, aby również i oni mogli przystąpić do grona jej zwolenników. W perspektywie przyjętego przez nich stanowiska, prawo stanowić może bowiem pewien spójny system reguł, które umożliwiają obywatelom czerpanie korzyści z ich istnienia w sposób dobrowolny i przez nich pożądany. Działoby się tak wówczas, gdyby wyrażali oni zgodę na zasady moralne leżące u podstaw publicznego porządku oraz posiadali odpowiedni wpływ na uchwalanie zgodnego z nimi prawa. Kiedy zatem w sprawiedliwym społeczeństwie oba warunki zostają zrealizowane, to wydaje się iż zasada uczciwości może stanowić właściwe źródło prawnego zobowiązania wszystkich jego członków. Ci, którzy bronią takiego poglądu uważają, że dzieje się tak dlatego, gdyż w odniesieniu do posłuszeństwa wobec funkcjonującego w sprawiedliwym społeczeństwie prawa, de facto spełnione zostało zastrzeżenie, że czerpanie korzyści wynikających z istnienia określonych reguł postępowania, może stanowić uzasadnione źródło zobowiązania do ich przestrzegania tylko dla tych, którzy wcześniej wyrazili na nie zgodę. Czy rzeczywiście ma to w tym przypadku miejsce? Zgodę na wybór sankcjonujących prawo zasad sprawiedliwości nie można uzasadniać w oparciu o uczestnictwo w jakimś ogólnospołecznym kontrakcie na ten temat, ponieważ nawet ci, którzy wywodzą ich istnienie z takiej umowy, nie zakładają przecież, że została ona kiedykolwiek zawarta. Dobrze wiadomo, że żadne hipotetyczne porozumienie nie dostarcza mocnego powodu za tym, że jesteśmy zobowiązani do jego przestrzegania, a w rozważanym przypadku w ogóle nie mamy do czynienia z jakimkolwiek realnym porozumieniem. Zwolennicy tego typu teorii mogą uznawać ideę umowy społecznej co najwyżej za mniej lub bardziej wiarygodne narzędzie obrony określonych zasad sprawiedliwości, a nie za ich rzeczywiste źródło. Ponieważ nikt tak naprawdę nie miał szansy wyboru zasad leżących u podstaw porządku społecznego, z tego powodu rzeczą zrozumiałą jest, że pojęcie umowy w tej sprawie, nie może stanowić sensownego postulatu obrońców bezwzględnego posłuszeństwa prawu. Niektórzy z nich mogą jeszcze upatrywać jakąś szansę uzasadnienie własnego stanowiska w pewnej szczególnej koncepcji dobrowolnej zgody. Polega ona ogólnie na tym, że tam, gdzie bez nadmiernie przykrych konsekwencji można nie zgadzać się z istniejącymi zasadami, zachowanie każdego, kto zdaje sobie z tego sprawę i nie podejmuje wobec nich sprzeciwu, może być uznane za wyrażenie świadomej akceptacji. Koncepcja ta z pewnością odporna jest na zarzut braku zobowiązania do przestrzegania określonych zasad ze względu na brak właściwej umowy w tym względzie, niemniej nie może służyć jako liczący się argument w kwestii bezwarunkowego posłuszeństwa z tego prostego powodu, iż w sposób konieczny zakłada to, co z kolei wyklucza tego typu posłuszeństwo prawu, a mianowicie możliwość wyrażenia protestu polegającego na niezgodnym z prawem postępowaniu.