Bardziej subtelny sposób obejścia tezy mówiącej, że terroryzm oznacza określony sposób postępowania człowieka, mógłby polegać na przedstawieniu odmiennej interpretacji problemu posiadania lub żywienia przez kogoś określonych zamiarów. Zwolennicy szerszego rozumienia zjawiska terroryzmu mogliby zakładać, że mówienie o kimś, iż żywi lub posiada zamiar, oznacza tak naprawdę, że osoba ta wykonała czynność polegającą na powzięciu takiego zamiaru. Tak więc nikt nie mógłby być terrorystą jedynie ze względu na to, że ma zamiar postąpić w pewien sposób, lecz byłby nim ten, kto podejmuje się działania polegającego na powzięciu określonego zamiaru. Myśląc w ten sposób faktycznie pozbylibyśmy się dość kłopotliwego przeświadczenia, zgodnie z którym wystarczającym kryterium terrorystycznego działania jest posiadanie złych zamiarów. Pozostałyby jednak inne wątpliwości. Rozważany pogląd głosi, że terrorystą jest ten, kto podejmuje się czynności polegającej na powzięciu zamiaru wykonania określonego działania. Który z dwóch czynów, wykonywanych przez tak rozumianego terrorystę winien jednak stanowić ostateczne kryterium znaczenia, jakie nadajemy pojęciu terroryzm? Gdybyśmy nawet doszli do przekonania, że żadna z możliwych odpowiedzi nie zmienia niczego w moralnej kwalifikacji terrorystycznego aktu, to nie oznaczałoby jednak, że udzielenie jednej lub drugiej odpowiedzi jest również obojętne z punktu widzenia znaczenia, jakie przypisujemy samemu pojęciu „terrorysta”. Czy mordercą nazwalibyśmy tego, kto wyraża groźbę zamordowania innej osoby, tylko dlatego, że przypisujemy mu wykonanie czynności polegającej na powzięciu takiego zamiaru? Czy też mordercą nadal nazywać będziemy tylko tego, kto mając taki zamiar osobę tę zamordował? Nie mam wątpliwości, że czynność polegająca na powzięciu takich lub innych zamiarów nie może w tej sytuacji decydować o właściwym znaczeniu pojęć odnoszących się do relacji podmiotu z otaczającym go światem. Takie same zasady stosujemy w innych tego typu przypadkach – gdy nazywamy kogoś nauczycielem, prokuratorem, gwałcicielem, pijakiem bądź grotołazem. Nie widzę istotnych powodów, aby postępować inaczej w stosunku do terrorysty. Ci, którzy wbrew zaprezentowanej argumentacji na rzecz węższego znaczenia pojęcia „terrorysta”, upierać się będą nadal przy stosowaniu jego szerszej interpretacji, mogą odróżniać oba stanowiska poprzez zastosowanie do własnego rozumienia terroryzmu takich określeń, jak „potencjalny” lub też „słaby”.
Nadawanie zjawisku terroryzmu szerszego znaczenia, obejmującego powzięcie przez sprawców określonych zamiarów, utrudnia sformułowanie jednoznacznego stanowiska moralnego w tej kwestii, a ponadto, co jest prawdopodobnie bardziej istotne, pomniejszać może w oczach postronnego obserwatora wagę negatywnego znaczenia moralnego terrorystycznych czynów. Znaną jest bowiem sprawą, iż nasza dezaprobata jest daleko słabsza w stosunku do tych, którzy jedynie wyrażają groźbę skrzywdzenia niewinnych ludzi, aniżeli do tych, którzy niewinnych ludzi faktycznie krzywdzą. Zdarza się nawet tak, że uznając moralną niesłuszność wyrażania tego typu gróźb, odczuwamy czasami jakiś rodzaj sympatii w stosunku do tych, którzy ograniczają swoje pragnienie użycia przemocy wobec niewinnych ludzi do powzięcia jedynie takich zamiarów. Nie ma to nic wspólnego z prawdą. Terrorysta okrywa się najbardziej haniebną moralnie niesławą, której nie może zmazać żadną próbą odkupienia, ani też w jakikolwiek sposób usprawiedliwić. Zło jest w tym przypadku bezwzględne, a odczucie moralnej odrazy stanowi naturalną ludzką reakcję. Wyjaśnienie takiego stanu nie może opierać się jedynie na definiowaniu zamiarów sprawcy, lecz wymaga odwołania się do cierpienia i bezsilności ofiar terrorystycznych zamachów.
Jednym z największych osiągnięć naszej kultury moralnej od czasów nowożytnych jest przekonanie o absolutnym zakazie krzywdzenia niewinnych ludzi. Sens tego oddaje w języku potocznym powiedzenie, że osoby niewinne są nietykalne. Niektórzy uważają, iż łamanie tej zasady przez terrorystów jest źródłem bezwzględnego zła ich postępowania. Trudno byłoby się z tym nie zgodzić. Chciałbym jednak pójść o krok dalej i zapytać, czy należałoby domniemywać, ze jest to ta własność terrorystycznych działań, która bezpośrednio stanowi o ich unikatowym statusie etycznym – że postępowania sprawców tych działań nie sposób usprawiedliwić? Zawsze wydawało mi się, że pozytywna odpowiedź byłaby w tym przypadku pewnym uproszczeniem i to pomimo świadomości faktu, że każdy, kto w podobny sposób myśli, musi zdawać sobie sprawę z niejednoznacznego odbioru takiej postawy. Oto bowiem mamy sytuacje, mógłby ktoś rzec, w której zamordowanie z premedytacją niewinnych dzieci może dla myślącego w taki sposób człowieka nie stanowić jeszcze wystarczającego argumentu na rzecz bezwzględnego charakteru negatywnej oceny moralnej tego czynu bądź jego sprawców. Chciałbym zapewnić, że u podstaw moich wątpliwości nie leży jednak bezduszność, lecz chęć wyjaśnienia jedynego w swoim rodzaju zła tkwiącego w terrorystycznych działaniach. Na czym zatem ona polega?
Odpowiadając krótko można by powiedzieć, że na postawieniu niewinnych ludzi w sytuacji, w której są oni bezsilni wobec zadawanego im cierpienia. Bezsilność, na którą skazuje ich terrorysta, ma zwykle podwójne oblicze. Pierwszy jej rodzaj jest trudny do przezwyciężenia, gdyż wynika z moralnej tożsamości ofiar terroru – z tego, że tak a nie inaczej definiują oni dobro i że przedkładają je w swoim życiu nad zło. Kiedy znajdujemy się w sytuacji konfliktu lub gdy świadomi jesteśmy możliwej agresji ze strony innych ludzi, możemy zwykle uniknąć krzywdy zmieniając w swoim zachowaniu to, co jest powodem wrogiego do nas nastawienia. Jeżeli przedmiot takiej wrogości jest uzasadniony, to zmieniając swoje postępowanie, nie tylko unikamy ewentualnej krzywdy ale poprawiamy ponadto własne moralne notowania. W obszarze działań, które uznajemy za akty terrorystyczne, tego typu rozumowanie, jak i zachowanie, są niemożliwe. Ludzie stają się tu obiektem przemocy nie ze względu na to co zrobili lub robią, i za co można obarczyć ich zasłużoną winą, lecz ze względu na to, czego nie robią, a za co mogliby zostać winą obarczeni, gdyby to uczynili. Pokrętna logika terroryzmu doprowadza do sytuacji, w której bardziej narażeni na krzywdę są ludzie niewinni, aniżeli ci, których można by w sposób uzasadniony jakąś winą obarczyć. Terrorysta nie próbuje bowiem zabijać czy okaleczać swoich faktycznych wrogów - on próbuje zmienić jedynie ich sposób postępowania. Osoby niewinne mają zatem większe szanse na uniknięcie krzywdy bądź zachowanie życia, gdy utracą swoją niewinność. Na ulicach Tel-Aviwu mniej narażeni na ataki terrorystyczne są żołnierze izraelscy, niż dzieci i ich matki. Terroryści burzą w ten sposób strukturę moralną świata społecznego, w którym żyli nasi przodkowie, albowiem ceną, jaką każą nam płacić za bezpieczne życie jest sprzeniewierzanie się zasadom moralnym, którym dochowanie wierności czyni nas ludźmi moralnie dobrymi i niewinnymi. Ten rodzaj bezsilności wobec zadawanego cierpienia w szczególnie trudnym położeniu stawia ludzi ceniących wartości moralne, prowadzenie godnego życia zwiększa bowiem w paradoksalny sposób ryzyko śmierci, kalectwa bądź też innego cierpienia.
Istnieje też inny rodzaj bezsilności, której źródło nie tkwi już w obszarze moralności, lecz w obiektywnym charakterze niemożności zaradzenia okolicznościom, przeciwko którym występuje terrorysta. Ludzie będący ofiarami ataku terrorystycznego nie mają zwykle żadnej sposobności bezpośredniego wpływania na zrealizowanie żywionego przez terrorystę zamiaru. Ci, którzy zostali przez terrorystów zaocznie skazani na śmierć, nie mogą z tego powodu być brani pod uwagę jako praktycznie zaangażowani wykonawcy terrorystycznych celów. Trudno byłoby się też spodziewać, aby w takiej roli zechcieli wystąpić pokrzywdzeni już w terrorystycznych zamachach ludzie. Tak naprawdę terroryści nie tylko nie biorą w rachubę tego typu ludzkich zachowań, ale nie zakładają nawet, że w ogóle mogłyby one przynieść jakikolwiek pożądany przez nich efekt gdyby miały faktycznie miejsce.
Strategia działań terrorystycznych zakłada natomiast duży stopień efektywności zastosowania represyjnych środków wobec niewinnych osób, wynikający wprost ze znaczenia, jakiego ich śmierci lub wyrządzonej im krzywdzie będą nadawać ci, których sposób myślenia lub postępowania terroryści chcieliby zmienić. Tak instrumentalne i czysto przedmiotowe traktowanie niewinnych ludzi odbiera im szansę, aby poprzez zmianę sposobu życia lub doraźne działanie mogli uniknąć grożącego ich życiu lub zdrowiu niebezpieczeństwa. Z kolei terrorysta nigdy nie może mieć pewności, że krzywda wyrządzona niewinnym osobom pomoże w wyżej wyjaśniony sposób w realizacji zakładanego przez niego celu. Doświadczenie zdobyte w tej kwestii w wieku XX pokazuje, że jest raczej odwrotnie – ataki na niewinnych ludzi nie osłabiają lecz wzmagają determinację u tych, którzy są właściwym ich celem. Absurdalność terrorystycznych działań w perspektywie praktycznej racjonalności jest podwójna – z jednej strony krzywdzenie niewinnych ludzi jest bezsensowne z punktu widzenia obiektywnego charakteru bezsilności tych ludzi wobec realizacji założonych przez terrorystę celów; z drugiej strony jest bezsensowne również dlatego, że podobną bezsilnością charakteryzuje się sam terrorysta, przeceniający w swojej strategii działania znaczenie wyrządzanej przez siebie krzywdy, jako najbardziej optymalnego środka realizacji założonych celów.