Wątpliwości D.Hume’a[1] dotyczące etyki naturalistycznej większości filozofom są bardzo dobrze znane. Choć tzw. problem przejścia od „jest” do „powinien” doczekał się wielu interpretacji[2], wciąż powstają nowe pomysły naturalizacji etyki. Wiąże się to z pobłażliwym traktowaniem „gilotyny Hume’a”, która została „rozwodniona” przez wielość interpretacji. Choć opublikowano już sporo literatury na ten temat, wciąż nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób można znaturalizować etykę. Rzucam więc rękawicę. Może sensowność naturalizacji etyki wyjaśni mi jakiś czytelnik – naturalista?

 „Gilotyna Hume’a” zasadza się na mocnej intuicji, iż wiedza o ludzkiej naturze lub naturze świata nie determinuje jednoznacznie odpowiedzi na pytanie, jak nasze skłonności, pragnienia, zachowania i dążenia powinny wyglądać. To, że natura świata lub natura człowieka jest taka a nie inna, nie znaczy jeszcze, że taka powinna być. Każdy naturalista etyczny, bez względu na sposób definiowania czy ujmowania pojęć etycznych, musi wyjaśnić, dlaczego owa natura, z której czerpać chce przykład, miałaby mieć autorytatywny, normatywny charakter i wyznaczać nam wzór postępowania. Może powinniśmy z nią walczyć i starać się ją zmieniać? Jeśli przez naturę rozumie się nie, jak filozofowie starożytni - racjonalną naturę każdego człowieka, lub jak teiści  - naturę człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo dobrego i racjonalnego Boga, lecz jedynie nasze psychiczne tendencje, skłonności i potrzeby, które, tak jak owłosienie na nogach, w części odziedziczyliśmy po naszych zwierzęcych przodkach, fundowanie etyki na odkrywanej przez nauki naturze wydaje się być pozbawione jakiegokolwiek normatywnego autorytetu. Tak jak istnieją dobre powody żeby golić się wbrew uporczywemu owłosieniu, istnieją też dobre powody, aby nie słuchać się naszej „moralnej natury”.

Naturalizm etyczny byłby wstępnie uzasadniony jedynie jeśli przyjęlibyśmy, że odkrywana przez nauki natura jest dobra lub racjonalna. Takie założenie jest jednak naukowo niedowodliwe, a w dodatku, budzi sporo wątpliwości. Jeśli – jak głoszą neodarwiniści[3] – rdzeń moralności powstał na drodze losowych mutacji i jest on na „usługach samolubnych genów”, dlaczego ja, osoba, Krzysztof Saja, respektować mam zbiór intuicyjnych norm i skłonności, które mają jedynie gatunkowe lub biologiczne uzasadnienie? Jeśli źródłem naszych podstawowych reakcji moralnych są „samolubne geny”, fakt ten wydaje się dostarczać silnej racji, aby z podejrzliwością patrzyć na naszą naturę i związane z nią wszelkie emocje i „moralne intuicje”.

Ludzie nie muszą być zwierzętami, które postępują tak, jak zostały genetycznie i behawioralnie zaprogramowane. Jeśli założymy prawdziwość powszechnej wiary w możliwość kierowania się racjami, nie widzę powodu, dla którego odkrywane przez „neuroetykę”, psychologię czy socjologię moralności fakty stanowić mogą wystarczającą przesłankę do oceny konkretnego działania, cechy charakteru lub prawa. Choć wiedza o ludzkiej naturze jest przydatna, dla istot racjonalnych sama z siebie nie stanowi żadnego normatywnego autorytetu.

[1] D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, tłum. Czesław Znamierowski, Warszawa 1963, t. II, s. 259–60.

[2] M. Rutkowski, Rola rozumu w decyzjach moralnych: Etyka Davida Hume’a, Wyd. Uniwersytetu Wroclawskiego, Wrocław 2001.

[3] R. Dawkins, Samolubny gen, Prószynski i S-ka, Warszawa 1996.