Wyobraź sobie, że ktoś, kto posiada władzę i szerokie kompetencje ustawodawcze, nosi się z zamiarem nałożenia na ciebie obowiązku zaspokajania potrzeb jakichś innych, często nieznanych ci, ludzi. Ponieważ liczba osób, które mogą mieć potrzeby wymagające tego typu zadośćuczynienia nie jest mała, zażądał od ciebie, żebyś już od przyszłego miesiąca systematycznie wykonywał w tym celu pewne czynności. To nie wszystko. Wyobraź sobie również, że łatwość, z jaką w zaistniałych okolicznościach mógłbyś nie zastosować się do jego woli, zrodziła w nim nie tylko silne pragnienie odwołania się do reguły moralnej, która potępia takie postępowanie, ale utwierdziła go także w przekonaniu o słuszności wprowadzenia w życie normy prawnej, na podstawie której za zaniechanie tych czynności zostałbyś poddany karze grzywny lub pozbawiony wolności. Co należałoby o tym myśleć?

Sądzę, że w pierwszym odruchu każdy z nas zareagowałby podobnie i próbę narzucenia takiego obowiązku uznałby za absurdalną. Na ogół podzielamy bowiem przekonanie, że to, iż jacyś ludzie mają pragnienia lub potrzeby, o których słusznie można by powiedzieć, że byłoby dobrze gdyby zostały zaspokojone, nie stanowi wystarczającej racji za przypisaniem komukolwiek powinności działania w ich interesie. W dużych grupach ludzkich jest zazwyczaj tak, że jedni mają potrzeby, które inni potrafią zaspokoić, nikomu jednak nie przychodzi do głowy, aby każdą tego typu możliwość czynić przedmiotem moralnej obligacji bądź prawnego przymusu. Jeśli potrzebujesz pilnie samochodu, żywności lub pieniędzy na opłacenie kursów językowych swoich dzieci, to nie zakładasz przecież, że twoje potrzeby automatycznie konstytuują obowiązek po stronie tych, którzy mogliby wybawić cię z kłopotów. Gdyby było inaczej, nasze życie byłoby koszmarem.

Różnice zdań mogłyby pojawić się dopiero wtedy, gdy chcielibyśmy posłużyć się tym poglądem w konkretnych przypadkach. Niektórzy doszliby wówczas do wniosku, że istnieją sytuacje, w których nie ma on zastosowania. Miałoby to miejsce na przykład wówczas, gdy znaleźlibyśmy się w okolicznościach, w których moglibyśmy względnie łatwo i bez poświęcenia jakiegokolwiek własnego dobra zapobiec nieszczęściu polegającemu na utracie życia przez innego człowieka. Gdybyś widział tonące dziecko, które bez trudu potrafiłbyś wybawić z opresji, w jakiej znalazło się nie z własnej winy, to czy uważałbyś, że jego rozpaczliwe próby ratowania życia nie stanowią wystarczającej racji za nałożeniem na ciebie obowiązku udzielenia mu pomocy? Sądzę, że mało kto byłby zdecydowany wspierać tak radykalną tezę.  

Moim zamiarem nie jest jednak obrona tego poglądu w każdej hipotetycznej sytuacji. Pragnę zbadać, czy zachowuje on swoją wiarygodność w sytuacjach wymagających  niezrekompensowanego poświęcenia w odniesieniu tylko do jednego przypadku, a mianowicie płacenia podatków za przychody uzyskiwane z wykonywanej pracy.

Opodatkowanie zapłaty za pracę takich osób jak ty czy ja, oznacza najczęściej pozbawianie nas pieniędzy za jakąś liczbę przepracowanych godzin. Załóżmy, że w miesiącu zarabiam brutto 5000 złotych. Przyjmijmy także, że aby otrzymać taką pensję muszę przepracować 100 godzin. Oznacza to, że za godzinę pracy dostaję 50 złotych. Jeśli założymy dodatkowo, że mój pracodawca musi co miesiąc odprowadzić od mojego wynagrodzenia podatek w  wysokości 20 procent, co stanowi równowartość 1000 złotych, to wynika z tego, że każdego miesiąca zabiera mi się wynagrodzenie za 20 godzin pracy. Ponieważ pracuję 8 godzin dziennie, to łatwo można obliczyć, że 2,5 dnia pracuję za darmo. W skali roku mój przychód wynosi 60 000 złotych, pracuję na niego 1200 godzin i przy niezmienionym poziomie opodatkowania nie otrzymuję zapłaty za 240 godzin pracy. Co roku muszę więc pracować za darmo przez cały miesiąc.

Płacenie tego rodzaju podatków, które stanowią przedmiot moich rozważań, sprowadza się zatem do zabierania osobom pracującym zapłaty za jakąś liczbę przepracowanych godzin. Każdy, kto podlega takiemu obowiązkowi zgodziłby się na pewno, że opodatkowanie oznacza dla niego również przymus wykonywania określonej pracy przez pewną liczbę godzin na rzecz celów, które najczęściej nie są jego własnymi celami. Politycy oraz eksperci podatkowi starają się przekazać nam tę niemiłą prawdę w sposób bardziej wysublimowany, mówiąc mianowicie, że opodatkowanie jest formą redystrybucji środków pieniężnych, którą przeprowadza się dla wspólnego dobra. Odwołanie się do pojęcia „wspólnego dobra” nie jest przypadkowe: łagodzi żal po utracie zarobionych pieniędzy poprzez wywoływanie wrażenia, że w końcowym rozliczeniu my również jesteśmy w jakimś stopniu ich beneficjentami. Jednak w rzeczywistości sprawy mają się inaczej – odprowadzane przez nas podatki najczęściej służą zaspokajaniu potrzeb nieznanych nam ludzi.

Obrońcy opodatkowania musieliby w tym miejscu zaprotestować. Uważają bowiem, że jest rzeczą wielce niepoprawną, aby uznawać płacenie co miesiąc podatków stanowiących równowartość 20 godzin pracy za równoznaczne ze zmuszaniem ludzi do konkretnej pracy przez 20 godzin[1]. Jeśli każdy z nas może dowolnie wybrać taki rodzaj pracy, jaki chciałby wykonywać, oznacza to, że system podatkowy nie narzuca pracownikowi zakresu działań, których wykonanie jest bezwzględnie wymagane. Ponadto, nie sposób zaprzeczyć, że zawsze istnieje możliwość wyboru takiej pracy, której wykonywanie wiązałoby się z mniejszą liczbą godzin, za którą wymagane byłoby odprowadzenie podatków.

Dla prawidłowego rozstrzygnięcia tej kwestii nie bez znaczenia jest również i to, że we współczesnych systemach podatkowych mamy najczęściej do czynienia z zasadą, że nie istnieje wymóg odprowadzania podatku niezależnie od osiąganego przychodu. Wychodzi się najczęściej z założenia, że jeśli jakaś osoba za swoją pracę otrzymuje kwotę pieniędzy nie większą od tej, jaka jest konieczna do tego, żeby zaspokoiła swoje podstawowe potrzeby, nie można żądać od niej płacenia podatków, gdyż zagrażałoby to jej biologicznemu istnieniu. To powoduje, że każdy z nas mógłby z łatwością uniknąć obciążeń podatkowych, gdyby zdecydował się ograniczyć swoje dochody do poziomu, który wystarczałby jedynie do utrzymania się przy życiu.

Nie wydaje się, aby przytoczone argumenty popsuły dobre samopoczucie tych, którzy opodatkowanie definiują w kategoriach przymusu pracy. Choć nie jest do końca jasne, czym właściwie są akty przymusu[2], nie sposób jednak zaprzeczyć, że w analizowanym przypadku przymus, jako przeciwieństwo wolności od podejmowania konkretnych czynności zawodowych, może mieć mniejszy lub większy zakres, i fakt ten powinien kierować naszą uwagę na pytanie, czy w stanowisku zwolenników opodatkowania obszar jego oddziaływania został wyznaczony we właściwy sposób.

Jest rzeczą jasną, że ci, którzy z punktu widzenia opisanej argumentacji odrzucają utożsamienie opodatkowania z przymusem pracy, przyjmują tradycyjne i najbardziej radykalne rozumienie przymusowego działania, zgodnie z którym podlegającą mu osobę uważa się za kompletnie ubezwłasnowolnioną. Oznacza to, że pozbawiona jest możliwości dokonywania efektywnych wyborów, ze względu na działania podejmowane przez inne podmioty, które w swoim postępowaniu nie uwzględniają w najmniejszym stopniu jej potrzeb i pragnień, gdyż kierują się wyłącznie swoimi własnymi celami. Tak rozumianemu przymusowi poddany zostaje na przykład ten, kto podlegając dokonanemu z zaskoczenia obezwładnieniu zostaje wbrew własnej woli uwięziony w piwnicy.

W przedstawionej wersji przymusowe działanie uwarunkowane jest wystąpieniem przemocy fizycznej, której użycie całkowicie przekreśla możliwość wykonania czynu na podstawie podjętej decyzji. Dobrze znana jest jednak również inna, jak się wydaje dużo częściej praktykowana, wersja przymusu, w której występujące ograniczenia zakresu efektywnych wyborów takiej możliwości nie wykluczają. Obejmuje ona działania wykonywane z obawy przed większym złem, i polega na takim ograniczeniu naszych wyborów przez inne, najczęściej wrogo usposobione, osoby, że w efekcie podjętych przez nich kroków albo w ogóle nie możemy osiągnąć naszych własnych celów, albo możemy je osiągnąć kosztem poświęcenia jakiegoś innego znaczącego dla nas dobra[3]. Przypadek ten ma miejsce między innymi wówczas, gdy pod naszym adresem ktoś kieruje groźbę, że dalsze trwanie naszego życia uwarunkowane jest oddaniem posiadanych pieniędzy. Choć w takiej sytuacji nie ma ubytku wolnej woli i zachowana zostaje zdolność podmiotu do dokonywania wyborów, to jednak fakt, że z powodu postępowania innych osób nasze własne cele możemy osiągnąć dużo większym kosztem wystarcza do tego, abyśmy mogli stwierdzić, że podlegamy przymusowi.

Wydaje się zatem, że jeśli uważamy, iż bandzior, który każe nam wybierać między życiem a pieniędzmi, stosuje wobec nas przymus, to powinniśmy również uważać, że podobnie czynią ci, którzy nakładają na nas obowiązek pracy na rzecz zaspokojenia potrzeb nieznanych nam ludzi. W obu przypadkach mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której z powodu postępowania innych osób nie możemy zrealizować naszych celów bez poświęcenia jakiejś części własnego dobra, natomiast alternatywne możliwości są dla nas znacząco gorsze.

Czy jest więc rzeczą moralnie dozwoloną zmuszanie kogokolwiek do pracy w celu zaspokojenia potrzeb innych ludzi? Odpowiadając na to pytanie odwołam się do historyjki o bezrobotnym i ministrze finansów, którą posługiwałem się próbując swego czasu zbadać możliwość stosowania w obrębie życia publicznego zasad moralności, jakimi posługujemy się na co dzień w życiu prywatnym[4]. Myślę bowiem, że porównanie postępowania obu tych osób pomocne może okazać się również przy rozwiązywaniu obecnie omawianego problemu.

Wyobraźmy sobie zatem bezrobotnego, który nie otrzymuje zasiłku i z przyczyn obiektywnych nie ma szans na znalezienie pracy. Załóżmy też, że jest to osoba spełniająca uznawane przez nas kryteria uczciwości, bez nałogów, mająca na utrzymaniu troje nieletnich dzieci. Zdesperowany brakiem perspektyw na polepszenie swojej sytuacji i w trosce o los dzieci, ów bezrobotny każdego miesiąca nachodzi jednego z okolicznych mieszkańców odbierając mu pod groźbą użycia siły oraz ograniczenia wolności kwotę pieniędzy pozwalającą na skromne przeżycie jego rodziny. Ponieważ wspomnieliśmy o jego uczciwości, więc możemy stwierdzić, że za każdym razem jest to mniej więcej taka sama suma, powiedzmy 1000 złotych. W pewnym momencie jego sytuacja zmienia się jednak na tyle, że nie musi tak postępować. Zmianę tę zawdzięcza ministrowi finansów, z polecenia którego miejscowy urząd pracy wypłaca mu co miesiąc zasiłek w wysokości 1000 złotych. Tak się składa, że kwota ta, na polecenie ministra finansów, potrącana jest przez urząd skarbowy od przychodów uzyskiwanych przez tego samego człowieka, od którego przedtem nasz bezrobotny wymuszał pieniądze. Choć sytuacja bezrobotnego polepszyła się o tyle, że nie musi zabiegać już w ten sposób o środki do życia dla siebie i swoich dzieci, to sytuacja bogacza rozpatrywana z jego własnego punktu widzenia pozostała niezmieniona – wprowadzone w życie prawo zmusza go do oddawania mniej więcej tej samej sumy pieniędzy pod groźbą użycia siły i pozbawienia wolności.

Postępowanie bezrobotnego budzi poważne wątpliwości. Nie uważamy bowiem, że dobrze sytuowana osoba, która utrzymuje się z własnej pracy, zachowa się niewłaściwie, gdy nie udzieli mu w tych okolicznościach pomocy. Byłoby tak oczywiście wówczas, gdyby miała taki obowiązek. Powiedzenie jednak, iż ma taki obowiązek jest równoznaczne z powiedzeniem, że musi ona przepracować na rzecz bezrobotnego jakąś liczbę godzin. A to oznaczałoby zmuszanie tej osoby do pracy na rzecz potrzeb, jakie mają inni, nieznani mu ludzie.

Błąd popełnia jednakże ten, kto uważa, że postępowanie bezrobotnego jest złe dlatego, iż w ogóle nie ma czegoś takiego, jak moralne uzasadnienie dla przymuszania kogokolwiek do pracy na rzecz zaspokajania potrzeb innych ludzi. Byłaby to zbyt daleko idąca teza. Jest rzeczą bowiem powszechnie znaną, że obowiązek udzielania pomocy ludziom znajdującym się w potrzebie może wynikać z wcześniej wykonanych przez nas czynności. Jeżeli na przykład obiecałeś komuś, że w trudnych dla niego chwilach przyjdziesz mu z pomocą, to przy założeniu, że czynność złożenia obietnicy obliguje cię do działania w ustalony sposób, musisz przyznać, że masz obowiązek zaspokojenia jego potrzeb wynikających z faktu, że taka sytuacja miała w jego życiu miejsce. Do podobnego wniosku możemy dojść również w odniesieniu do przypadków, w których powstanie u ludzi pewnych potrzeb wynika z faktu, że my sami przyczyniliśmy się do tego, że znaleźli się oni w takiej sytuacji. Gdyby z powodu twojego niefortunnego zachowania spalił się mój dom, to miałbym prawo oczekiwać, że podejmiesz stosowne działania, aby jak najszybciej go odbudowano. Tak więc jeśli do zaspokojenia mojej, słusznej skądinąd, potrzeby posiadania na powrót własnego domu musiałbyś przepracować jakąś liczbę godzin, to uważam, że miałbyś taki obowiązek z uwagi na moralny wymóg zadośćuczynienia wyrządzonej mi krzywdzie, na którą w żaden sposób nie zasłużyłem.

Wielu z nas jest również przekonanych, iż obowiązek ten może powstać dlatego, że niektóre związki, w jakich pozostajemy z innymi ludźmi – nawet jeśli nie mamy wpływu na ich powstanie – dają nam moralne prawo do tego, abyśmy mogli wymagać od nich zaspokoienia naszych potrzeb niezależnie od tego, czy to wcześniej obiecali oraz niezależnie od tego, czy ponoszą odpowiedzialność za ich powstanie. Na tej podstawie między innymi zgadzamy się, że rodzice mają obowiązek pracy na rzecz zaspokajania egzystencjalnych potrzeb ich nieletnich jeszcze dzieci.

Żaden jednak z tych warunków nie ma zastosowania wobec bezrobotnego i osoby, którą zmusza on do pracy dla swoich korzyści. Z tego między innymi powodu to, co zwykł robić bezrobotny nazywamy kradzieżą lub rabunkiem, i domagamy się wprowadzenia surowych zasad, które położyłyby kres podobnemu zachowaniu. Mało kto uważa jednak, że podobnym restrykcjom powinno podlegać postępowanie ministra finansów. Jeśli w świetle obowiązującego prawa podległe mu służby pod groźbą użycia siły i utraty wolności odbierają tej osobie jakąś część jej poborów, to za radą ekonomistów tego rodzaju działanie nazywamy opodatkowaniem. I choć przesadą byłoby powiedzenie, że opodatkowaniu podlegamy bez oporów i niechęci, to jednak równie niesłuszne byłoby stwierdzenie, że wobec ministra finansów i wprowadzonych przez niego mechanizmów, które zmuszają nas de facto do płacenia podatków, przejawiamy podobną postawę moralną, jak w stosunku do aktów rozboju w wykonaniu bezrobotnego.

Niektórzy w takim rozumowaniu nie widzą niczego niestosownego. Thomas Nagel uważa na przykład, że jeśli ktoś każe oddać komuś portfel mierząc do niego z broni palnej, to mamy do czynienia z niedopuszczalnym użyciem środków przymusu nawet jeśli cele, które zamierza w ten sposób osiągnąć, są uzasadnione i przez to warte zabiegów. Jeżeli natomiast rząd ściąga podobną kwotę z poborów tej samej osoby, wprowadzając przy okazji prawo do równie dotkliwego represjonowania tych, którzy dla własnych korzyści w jakiś sposób uniemożliwiają odebranie im uczciwie zarobionych pieniędzy, to nie jest to nieuzasadnione stosowanie przemocy ani rabunek, ponieważ czynność zaboru mienia przeprowadzana jest w sposób bezosobowy przez instytucję powołaną do sprzyjania i osiągania ogólnospołecznych skutków.

Takie metody dystrybucji mają zasięg powszechny, są lepsze niż kradzież, będąca pewną formą inicjatywy prywatnej, a także niż indywidualna dobroczynność. Jest tak nie tylko ze względu na uczciwość i skuteczność, lecz także dlatego, że zarówno kradzież, jak i dobroczynność stanowią pewne zaburzenie stosunków między jednostkami (czy zaburzenie wynikające z ich braku) i angażują indywidualną wolę każdej z nich w sposób, którego unika automatyczny, narzucony oficjalnie system opodatkowania. Rezultatów osiąganych w egalitarnym państwie opiekuńczym poprzez opodatkowanie nie dałoby ani prawo do indywidualnego wywłaszczenia, ani obowiązek dobroczynności[5].  

Z tego, co mówi Nagel nie wszystko jest dla mnie jasne. Rozumiem jednak, że dlatego sprzyja on działaniom ministra finansów gdyż sądzi, że w porównaniu do aktów indywidualnych, których przykładem jest postępowanie bezrobotnego, system redystrybutywnego opodatkowania jest lepszy, gdyż mając charakter bezosobowy nie generuje niepotrzebnych konfliktów między pojedynczymi osobami oraz jest bardziej efektywny, ponieważ daje nieporównanie więcej materialnych korzyści. Taki pogląd może być bez trudu uzasadniony w ekonomii czy socjologii, jednak na terenie etyki jest mało wiarygodny. Rzecz w tym że pewne działania mogą zapobiegać konfliktom i generować niemałe korzyści, a mimo to ich wykonanie uważa się za niesłuszne. Nikt nie zaprzeczy, że wprowadzenie przymusowego zatrudnienia dla ludzi którzy nagminnie i z premedytacją korzystają z dobrodziejstwa opieki społecznej lecz odmawiają jakiejkolwiek pracy, lub prawnego nakazu ukończenia studiów wyższych dla wszystkich obywateli, z pewnością przyniosłoby wiele dobrych skutków zarówno w jednym, jak i w drugim zakresie, jednak z moralnego punktu widzenia takie przedsięwzięcia uznaje się na ogół za niedozwolone.

Mogłoby się okazać, że opodatkowanie jest na tyle odmiennym i specyficznym przypadkiem stosowania przymusu wobec ludzi, że nie można wykazać błędów takiego stanowiska powołując się na argumenty bazujące na analogii między płaceniem podatków a innymi społecznie uwarunkowanymi czynnościami.  Brak zakładanego podobieństwa nie przeszkadza jednak w stosowaniu podobnych kryteriów moralnej oceny. Jeżeli dochodzimy do wniosku, że nie możemy przymuszać ludzi do pewnych czynności, gdy dobro, jakie przynosi ich wykonanie okazuje się ostatecznie mniejsze od zła wynikającego z zastosowania przymusu (a, jak sądzę, na podobnej zasadzie oparte jest rozumowanie Nagela), to moralny szacunek wartości każdorazowo wynika z zastosowania tej zasady a nie z analogii, jaka istnieje między przypadkiem, w którym zasada ta ma zastosowanie, a innymi przypadkami, których wartość moralną chcemy zbadać.

Trzeba zastanowić się zatem, co głosi ta zasada.

W stanowisku Nagela ma ona niewątpliwie charakter konsekwencjalistyczny. Mój sprzeciw wobec tego stanowiska, który egzemplifikowałem przykładami o przymusowej pracy czy nauce, ma jednak, jak łatwo zauważyć, odmienne, deontologiczne, źródło. Sądzę, że w przytoczonej powyżej opinii na temat opodatkowania Nagel nie tylko zaprzeczył swojemu deontologicznemu rodowodowi, ale posunął się za daleko głosząc, że w przypadku opodatkowania myślenie konsekwencjalistyczne nie może mieć żadnych granic poza tymi, które samo wyznacza.

Ci, którzy nie widzą nic złego w przymuszaniu ludzi do pracy w celu zaspokojenia jakichś indywidualnych potrzeb czy osiągnięcia ogólnospołecznych celów, uważają, że korzyści płynące z zastosowania tego środka są większe od kosztów, jakie niektórzy muszą z tego powodu ponosić. W tej perspektywie czymś niedorzecznym byłoby twierdzenie, że jest to moralnie niedozwolone bez porównania konsekwencji, jakie wynikają z zastosowania przymusu oraz z odstąpienia od jego stosowania. Tu właśnie tkwi źródło nieporozumienia. Nie uważam bowiem, że zmuszanie mnie do określonego działania na rzecz zaspokojenia potrzeb nieznanych mi ludzi jest niedopuszczalne tylko ze względu na taką lub inną konfigurację skutków, jakie może spowodować moje zachowanie. Wprost przeciwnie. Stosowanie tego rodzaju przymusu uważam za złe niezależnie od tego, co się będzie działo gdy nie wykonam nakazanego czynu. Nie mogę zatem, tak jak zdeklarowany konsekwencjonalista, zakładać, że stosowanie w ramach opodatkowania przymusu pracy na rzecz potrzeb nieznanych mi ludzi można uzasadnić tym, że  powoduje większe dobro od tego które miałoby miejsce gdybym pracy tej nie wykonał, bądź, że zapobiega dużo większemu złu, gdyż twierdzę, że moralnej wartości przymusu pracy nie da się ustalić odwołując się wyłącznie do konsekwencji, jakie powoduje jego zastosowanie. Nie oznacza to, że w ogóle lekceważę konsekwencje, jakie może przynieść wykonanie pewnych działań lub, że lekceważę konsekwencje własnych czynów. Ustalając negatywną wartość moralną przymusu pracy na rzecz nieznanych mi ludzi mam jedynie na celu wyznaczenie nieprzekraczalnej granicy dla konsekwencjonalistycznego przyzwolenia na stosowanie tego typu środków w życiu publicznym.

Nie jest to odosobniony przypadek. Etyka konsekwencjonalistyczna często wymaga deontologicznej sankcji i większość z nas bez wahania akceptuje takie rozumowanie w wielu dziedzinach życia. Gdy dziecko naszych znajomych czeka w szpitalu na przeszczep nerki i umrze, gdy operacja nie zostanie pomyślnie wykonana w ciągu dwóch tygodni, to nie uważamy, że pod groźbą użycia siły lub pozbawienia wolności powinno się zmuszać do oddania nerki tych, którzy z medycznego punktu widzenia mogą być dawcami, nawet jeśli jesteśmy przekonani – i nawet jeśli tak faktycznie jest – że zastosowanie w tym przypadku przymusu przyniosłoby dużo większe korzyści. Podobne zdanie mamy na ten temat również wtedy, gdy sprawa dotyczy nas samych. Gdyby twojemu sąsiadowi spalił się dom, a ty miałbyś oszczędności, które z powodzeniem wystarczyłyby na jego odbudowę, to z pewnością nie poparłbyś pomysłu wprowadzenia w życie zasady, zgodnie z którą można by w stosunku do ciebie zastosować środki przymusu, gdybyś dobrowolnie nie chciał oddać na ten cel własnych pieniędzy.

Ci, którzy nawet w takich sytuacjach mówią o ciążących na nas obowiązkach zwykle nie zakładają, że ich niewykonanie jest złe ani też, że za takie zachowanie można obciążyć kogokolwiek winą lub odpowiedzialnością. Uważamy jednak, że ten, kto bezinteresownie i dobrowolnie oddaje własną nerkę w celu uratowania czyjegoś życia lub udziela bezzwrotnej pomocy finansowej na odbudowę spalonego domu zasługuje na pochwałę moralną, w przeciwieństwie do osób, które w podobnych okolicznościach mogą uczynić to samo, lecz tego nie robią. Tego typu zachowanie nazywa się niekiedy dobroczynnością. W etyce podobne warunki spełniają natomiast czynności będące przedmiotem obowiązków supererogacyjnych.

Jeżeli nie mamy wątpliwości, że tak przedstawia się sprawa w opisanych sytuacjach, to powstaje pytanie, dlaczego miałoby być inaczej w przypadku opodatkowania. Dlaczego na przykład uważamy, że byłoby czymś zdrożnym moralnie zmuszać ludzi do płacenia datków na konto instytucji charytatywnej, która przekazuje nasze pieniądze głodującym dzieciom, chroniąc je w ten sposób od niechybnej śmierci głodowej, a nie widzimy niczego niestosownego w zmuszaniu nas do płacenia niemałych nieraz podatków zaspokajających potrzeby osób, które najczęściej znajdują się w dużo lepszej sytuacji, albowiem niezaspokojenie w ten sposób ich potrzeb nie zagraża ich istnieniu, lecz powoduje, co najwyżej, dyskomfort lub obniżenie jakości życia?

Studenci, którym zadawałem to pytanie oczekując od nich szybkiej i intuicyjnej odpowiedzi, twierdzili najczęściej, że najważniejszym czynnikiem przemawiającym za taką postawą jest istnienie normy prawnej wymagającej płacenia podatków. Uważali też, że podobnie przedstawia się sprawa z odmienną oceną czynu bezrobotnego i ministra finansów – choć obaj wykonują to samo działanie, jednak istnienie prawa, które tylko drugiemu z nich umożliwia, lub wręcz nakazuje, postępować w ten sposób, powoduje, że dość łatwo usprawiedliwiamy przymus stosowany przez ministra finansów, lecz jesteśmy oburzeni, gdy do podobnych środków odwołuje się osoba bezrobotna.

Powoływanie się na ustawy, zarządzenia lub decyzje rządu w celu uprawomocnienia środków przymusu oraz czynności polegających na ich stosowaniu jest na ogół uważane za wystarczające uzasadnienie ograniczenia wolności obywateli w obrębie obowiązującego systemu prawa, jednak z etycznego punktu widzenia to za mało. Prawo, które daje nam przyzwolenie na określone działania bądź wymaga od nas posłuszeństwa wobec własnych zaleceń, nie może tylko dlatego stanowić w tym względzie ostatniej instancji, że zostało uchwalone zgodnie z procedurą przyjętą dla jego stanowienia przez system, w którym ma obowiązywać. W tym celu musi spełnić również warunki, które uważa się za konieczne do uzyskania sankcji moralnej, a to oznacza, że nie może przeczyć zasadom sprawiedliwości i moralnemu dobru[6]. Jest to ważne zastrzeżenie. Jeśli bowiem można postępować tylko zgodnie z prawem, które nie narusza zasad moralnych, to nie powinniśmy akceptować opodatkowania i postępowania ministra finansów oraz dezaprobować działań bezrobotnego jedynie z tego powodu, że zostało uchwalone prawo, które tak stanowi. Gdyby było inaczej otwarta zostałaby droga do wielu nadużyć i nikt nie mógłby przedstawić dobrych racji za potępieniem na przykład tych, którzy w poszanowaniu obowiązującego prawa propagowali bądź praktykowali na masową skalę rasizm czy eksterminację całych narodów. 

Kluczową kwestią nadal pozostaje więc znalezienie właściwej odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób z moralnego punktu widzenia można uzasadnić stosowanie wobec ludzi środków przymusu w celu zmuszenia ich do przepracowania jakiejś liczby godzin, aby inne nieznane im osoby, mogły zaspokoić swoje potrzeby, jeśli w analogicznych przypadkach sprzeciwiamy się takiemu postępowaniu. W odpowiedzi  na takie dictum zwolennicy płacenia podatków mogliby odwołać się do odmiennego statusu moralnego, jaki przysługuje opodatkowaniu w przeciwieństwie na przykład do aktów udzielania pomocy tym, którzy znajdują się w trudnej sytuacji. Ponieważ większość z nas rozumie ekonomiczne racje przemawiające za koniecznością pobierania podatków, i w związku z tym popiera zastosowane w tym celu środki, czego wyrazem jest wprowadzony w życie oraz funkcjonujący bez sprzeciwu obywateli system prawa podatkowego, to na tej podstawie można by założyć, że istnieje pewien rodzaj niepisanej umowy społecznej, która przemawia na rzecz moralnego uzasadnienia tego typuj praktyki.

Taka umowa mogłaby stanowić poważny argument na rzecz opodatkowania pomimo, że na ogół nie pochwalamy obowiązku zadośćuczynienia potrzebom nieznanych nam ludzi w innych przypadkach. Każdy z nas zdaje sobie bowiem sprawę, że jeśli przed przystąpieniem do umowy byliśmy świadomi, że ogranicza ona niektóre z przysługujących nam praw, to ciążące na nas zobowiązania, które z umowy tej wynikają są ważne nawet gdyby okazało się, że nie sprzyjają naszym interesem.

Wszystko to prawda, niemniej nadal nie jest do końca jasne, dlaczego miałoby tak być w przypadku opodatkowania. Zwolennicy opisanego argumentu nie zakładają przecież, że tego typu umowa została kiedykolwiek zawarta między osobami, które zmuszone są płacić podatki. Jeśli zdarzenie takie nie miało de facto miejsca, to mogą oni twierdzić co najwyżej, że większość z nas wyraża chęć przystąpienia do takiej umowy lub, że z pewnością  przystąpilibyśmy do niej, gdyby została zawarta. To jednak oznacza, iż mamy tu do czynienia z umową hipotetyczną, a umowy hipotetyczne nie tylko, że same nie stanowią argumentu za tym, iż powinniśmy przestrzegać założonych w nich warunków, lecz takiego argumentu nie powołują w ogóle do istnienia. Jest tak dlatego, gdyż umowy hipotetycznej w żadnym razie nie można traktować jako jednej z wersji faktycznie zawartej umowy[7].

Myślę, że nawet ministrowi finansów nie przyszłoby do głowy, aby moralnie uzasadniać istnienie systemu podatkowego w oparciu o porozumienie, którego w rzeczywistości nie zawarto. Niektórzy mogliby jednak pokusić się o dużo bardziej wysublimowane stwierdzenie, a mianowicie, że równie dobrym argumentem na rzecz pobierania podatków jest fakt, że większość obywateli wyraziłaby z pewnością zgodę na tego rodzaju umowę, gdyby ich o to poproszono. Zanim nie przeprowadzi się w tej sprawie empirycznego badania nie sposób sensownie zakładać, że sytuacja taka nie mogłaby mieć miejsca. Załóżmy zatem, że byłoby rzeczywiście tak jak przypuszczają, tj., że gdyby kwestia ta była przedmiotem ogólnospołecznego referendum, przytłaczająca większość obywateli dałaby przyzwolenie na wprowadzenie obowiązku opodatkowania. Czy zmieniłoby to wniosek, do którego doszedłem?

Wyobraź sobie, iż jesteś przekonany, że zgodziłbyś się przeznaczyć kilka tysięcy złotych na pewien szczytny cel, gdyby cię o to poproszono. Nikt jednak nie zwrócił się do ciebie z taką prośbą i z tego powodu nie miałeś okazji by wyrazić na to zgodę. Pomimo tego ni stąd ni zowąd zażądano od ciebie uiszczenia takiej sumy pieniędzy na powyższy cel grożąc, że niespełnienie tego wymogu może skończyć się albo karą grzywny, która wielokrotnie przekracza wartość wspomnianej kwoty, albo więzieniem. Na pytanie, jakie są podstawy zastosowania tak drastycznych środków usłyszałeś w odpowiedzi, że są niezbite dowody na to, że swego czasu przyznałeś oficjalnie, iż w przypadku skierowania pod twoim adresem tej prośby podjąłbyś właśnie taką decyzję.

Nawet gdybyś przypomniał sobie, że taką deklarację rzeczywiście złożyłeś, miałbyś z pewnością poważne wątpliwości, czy to wystarcza do obciążenia cię jakimkolwiek obowiązkiem. Myślę, że podobne wątpliwości miałby każdy z nas. Jest tak dlatego, gdyż z faktu, iż zgodziłbyś się pod wspomnianym warunkiem przeznaczyć taką sumę pieniędzy na założony cel nie tylko nie można wnioskować, że się zgodziłeś, ale również nie można w żaden sposób domniemywać, że powinieneś był się zgodzić lub, że powinieneś zgodzić się teraz, gdy przedstawiono ci wspomniane żądanie. Jeśli nie wyraziłeś zgody, to zapewnienie, że zrobiłbyś to pod pewnymi warunkami, nie może stanowić podstawy do obciążenia cię obowiązkiem, abyś cokolwiek faktycznie czynił, ani też nie może uzasadniać zastosowania w tym celu przymusu. Ci, którzy nie aprobują tej tezy, popierają niedorzeczne twierdzenie, według którego jeśli jakaś osoba zgodziłaby się przeznaczyć na określony cel pewną sumę pieniędzy, gdyby została o to poproszona, to moralnie uzasadnione byłoby później nałożenie na nią obowiązku i zmuszanie jej do wykonania tej czynności nawet wówczas, gdyby nie chciała tak postąpić.

Podobnie przedstawia się sprawa z opodatkowaniem. Nawet jeśli uważamy, że ludzie zgodziliby się płacić podatki i chętnie wyraziliby zgodę na podpisanie w tej sprawie stosownej umowy, to jednak fakt, że nigdy takiej zgody dobrowolnie nie wyrazili, stanowi wystarczający powód do tego, żeby za niesłuszne uznawać nakładanie na nich obowiązku opodatkowania, jeśli podatków płacić de facto nie chcą. Wydaje się, że w tej sytuacji poszukiwane uprawomocnienie systemu podatkowego może dokonać się tylko pod warunkiem, że znajdzie się sposób, aby z moralnego punktu widzenia można było uzasadnić nakładanie na ludzi obowiązków, które wymagają od nich poświęcenia jakiejś części ich dobra, oraz zastosowanie wobec nich środków przymusu w celu zapewnienia realizacji tych obowiązków, nawet jeśli nigdy nie wyrazili oni zgody na wykonanie czynów będących ich przedmiotem, i gdy, tak naprawdę, nie chcą ich wykonywać.

Istnieje pewna koncepcja, która pokazuje, jak można by spełnić ten warunek. Niektórzy nazywają ją regułą wzajemnych zobowiązań, inni – zasadą rzetelności lub uczciwości, albo zasadą fair play. Jej autorem jest prawdopodobnie Charlie Broad, jednak powszechnie znana jest pod postacią, jaką nadali jej później Herbert Hart i John Rawls:

Główna myśl polega na tym, że gdy pewna liczba osób angażuje się, zgodnie z określonymi regułami, we wzajemnie korzystne zbiorowe przedsięwzięcie, ograniczając tym samym swą wolność w sposób niezbędny do uzyskania przez wszystkich profitu, to ci, którzy poddali się tym ograniczeniom mają prawo do podobnej przychylności ze strony tych, którzy z ich podporządkowania skorzystali.
Na mocy definicji wymagania wyznaczane przez zasadę rzetelności są zobowiązaniami[8].

Nie ulega wątpliwości, że wdrożenie w życie pomysłu polegającego na płaceniu podatków od dochodów uzyskiwanych z wykonywanej pracy spełnia zakładane kryteria zbiorowego przedsięwzięcia, które przynosi korzyść bez mała każdemu członkowi zbiorowości. Pozyskiwane w ten sposób pieniądze mogą bowiem stanowić nie tylko jakąś wymierną część wynagrodzenia otrzymywanego przez konkretnych ludzi będących nauczycielami, policjantami czy emerytami, lecz mogą również być wykorzystywane do budowy społecznej infrastruktury, jak mosty, szkoły, drogi lub chodniki, z której wszyscy korzystamy i bez której nie potrafilibyśmy się już obejść. Czy wynika z tego, że ci, którzy otrzymują tego typu profity zawdzięczając je tym, którzy musieli w tym celu ograniczyć swą wolność i ponieść niemałe nieraz koszty, mają z tego powodu obowiązek zrobić to samo? Reguła wzajemnych zobowiązań nie pozostawia w tej kwestii żadnych wątpliwości – jeśli korzystasz z podatków płaconych przez innych ludzi, to sam również powinieneś płacić podatki. Mógłbyś uniknąć tego obowiązku, gdybyś przestał być beneficjentem przedsięwzięcia zwanego opodatkowaniem. Jeżeli nic nie uczynisz w tym kierunku, albo jeśli w twoim przypadku jest to niemożliwe, nie masz wyjścia – musisz płacić.

Ważne jest, że zastosowanie reguły wzajemnych zobowiązań do systemu podatkowego nie wiąże się tylko z faktem, że uczestnictwo w korzyściach wynikających z powszechnego opodatkowania jest warunkiem zaistnienia zobowiązań; tym, wobec których zostały one na tej podstawie zaciągnięte, daje również uprawnienia do ich egzekwowania, co wiąże się z możliwością stosowania jakichś form społecznego ostracyzmu lub nawet represji.

Takie stanowisko zakłada, że niezależnie od korzyści, jakie przynosi opodatkowanie, nie można byłoby uzasadnić zarówno obowiązku płacenia podatków, jak i zastosowanych środków przymusu w celu jego wyegzekwowania. Czy to oznacza, że zmuszanie nas do pracy na rzecz zaspokojenia potrzeb nieznanych nam ludzi nie byłoby moralnie dozwolone gdybyśmy nie korzystali na tym, że w taki sposób pracuje już jakaś liczba innych osób, czy też oznacza coś więcej, a mianowicie, że zmuszanie nas do pracy jest dopuszczalne tylko dlatego, że z faktu tego odnosimy korzyści? Różnica jest znaczna. W pierwszym przypadku profity, jakie czerpiemy z funkcjonowania systemu podatkowego, są koniecznym warunkiem zaistniałych po naszej stronie zobowiązań, w drugim natomiast są warunkiem wystarczającym.

Dla prowadzonych rozważań nie ma większego znaczenia przypadek pierwszy, a więc ta wersja reguły wzajemnych zobowiązań, według której korzyści pochodzące z podatków same nie mogłyby konstytuować tego typu roszczeń pod adresem beneficjentów. W tej wersji bowiem czerpanie korzyści nie jest tożsame z posiadaniem zobowiązań, lecz jedynie z możliwością ich posiadania. Zakłada ona, że jeśli korzystasz na tym, że inni płacą podatki, to spełniasz z tego powodu warunek, którego niespełnienie uniemożliwia istnienie po twojej stronie zobowiązań do podobnego postępowania. Nie zakłada natomiast w żadnym razie, że tym samym powodujesz ich zaistnienie.

Wydaje się, że prawidłowo rozumiana zasada uczciwości musi utrzymywać, że osiąganie korzyści stanowi również wystarczający warunek zaistnienia tego rodzaju zobowiązań. Tylko wówczas bowiem korzystanie z podatków płaconych przez innych ludzi spowoduje po stronie beneficjenta powstanie podobnych zobowiązań wobec tych, którzy z powodu opodatkowania poddani zostali licznym ograniczeniom. Jednak działanie zgodne z tak brzmiącą zasadą miałoby mało wspólnego z uczciwością oraz z postępowaniem fair play.

Aby to lepiej zrozumieć wyobraź sobie, że w kamienicy, w której mieszkasz, twoi sąsiedzi postanowili zadbać o czystość klatki schodowej.  Zakupili odpowiedni sprzęt, a następnie na tablicy ogłoszeń wywiesili listę 30 mieszkań, których podnajemcy w wyznaczonym dniu mają zamieść a następnie umyć schody, a także zadbać o czystość poręczy oraz okien. Twoje mieszkanie zajmuje na liście 20 pozycję. Osoby zamieszkujące mieszkania, które na liście znajdują się od numeru 1. do 19. bez zarzutu wykonały swoje obowiązki. Teraz, po 19 dniach od rozpoczęcia akcji sprzątania, przyszła twoja kolej. Każdego dnia, wychodząc rano do pracy oraz wracając po południu do domu, korzystałeś z inicjatywy, jaką zapoczątkowali i sumiennie realizowali twoi sąsiedzi. Czystość klatki schodowej, która przez ostatnich kilka lat była brudna i zapuszczona, sprawiała ci niekłamaną przyjemność. Byłeś nawet zdumiony takim obrotem sprawy. Jesteś jednak przekonany, że postępowanie twoich sąsiadów przez minione 19 dni oraz doświadczone z tego powodu zadowolenie, nie rekompensują poświęcenia, jakim byłaby twoja jutrzejsza praca. Czy w związku z tym masz obowiązek wykonać zaplanowane dla ciebie czynności?

Każdy, kto akceptuje mocniejszą wersję zasady wzajemnych zobowiązań, nie ma wątpliwości, że powinieneś uczynić to, czego oczekują od ciebie twoi sąsiedzi. Rzecz jednak w tym, że tak naprawdę nie jest pewne, czy w tej sytuacji korzyści, jakie osiągasz z powodu postępowania innych ludzi, wystarczają do nałożenia na ciebie obowiązku odpłacenia im wzajemnością.  Są dwa powody, aby tak myśleć. Po pierwsze, nikt nie zapytał cię o zdanie w tej sprawie. Pewna liczba osób wyznaczyła ci konkretne zadanie w zbiorowym przedsięwzięciu, które wymaga od ciebie wykonania całego szeregu działań sprzyjających dobru innych ludzi, niemniej jednak nikt nie pomyślał o tym, że może należałoby zrekompensować ci utratę tej części własnego dobra, jaką musiałbyś w tym celu poświęcić. Po drugie, zostałeś postawiony w sytuacji, w której nie możesz uniknąć korzyści wynikających z analogicznych działań, jakie w ramach tego przedsięwzięcia wykonali, wykonują lub być może wykonają w przyszłości inni ludzie. Jeżeli więc zakładają oni, że czerpanie korzyści z czyjejś pracy, która rodzi określone koszty dla wykonującej jej osoby, wystarcza do tego, żeby powołać do życia obowiązek ponoszenia takich samych lub podobnych obciążeń po stronie beneficjentów, to jesteś zakładnikiem osób angażujących się w tego typu przedsięwzięcia. Mówiąc inaczej – znalazłeś się w moralnej matni, z której sam nie jesteś w stanie się uwolnić. Tutaj w ogóle nie liczą się twoje interesy, a jakość twojego życia zależy w dużej mierze od tego, co zrobią inni.

Myślę, że nakładanie z tego powodu na ludzi obowiązków, czy przymuszanie ich do pewnych działań może być przejawem albo cwaniactwa, co ma miejsce wówczas, gdy ci, którzy głoszą takie tezy lub według nich postępują, dobrze zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, albo głupoty bądź niedorzeczności, jak dzieje się to wówczas, kiedy mają oni dobre intencje, lecz brak im takiej wiedzy. Bez względu jednak na to, z którym przypadkiem mamy do czynienia, nie można w żaden sposób tolerować postępowania polegającego na tym, że najpierw zapewnia się ludziom korzyści, które z ich punktu widzenia są niedobrowolne i niemożliwe do uniknięcia, a następnie na tej podstawie nakłada się na nich poważne obciążenia i żąda poświęceń nie wymagających rekompensaty. Nikt, kto jest tego rodzaju beneficjentem działań wykonywanych przez innych ludzi nie może być obciążony zobowiązaniem, wobec którego roszczą oni sobie uzasadnione pretensje. Do tego konieczne jest spełnienie dodatkowego warunku, a mianowicie zawarcie wcześniej umowy o wzajemnej współpracy, która zakładałaby nie tylko zgodę jednej strony na wytworzenie korzyści, lecz, co ważniejsze, także zgodę strony drugiej na ich dostarczenie oraz poniesienie kosztów potrzebnych do wykonania obowiązku opartego na żądanym zadośćuczynieniu.

Tak samo jest z podatkami. Nie wydaje się, aby uczciwe było nałożenie na nas obowiązku płacenia podatków jako formy zadośćuczynienia za korzyści, jakie zostały wytworzone przez innych ludzi i często wbrew naszej woli dostarczone nam bez jakiegokolwiek wcześniejszego porozumienia w tej sprawie. Jeżeli zatem nie przypominasz sobie, abyś kiedykolwiek wyraził dobrowolnie zgodę na korzystanie z opodatkowania innych ludzi, i jeśli takiej zgody faktycznie nigdy nie wyraziłeś, to nie można nakładać na ciebie obowiązku, ani żądać od ciebie pod groźbą użycia siły lub pozbawienia cię wolności, abyś płacił podatki. 


[1] Na ten temat zobacz R. Nozick, Anarchia, państwo, utopia, Warszawa 1999, s. 202-205

[2] B. Williams, Ile wolności powinna mieć wola?, Warszawa 1999, s. 171-172

[3] R. Nozick, Socratic Puzzles, Cambridge, Mass., 2000, s. 15-44

[4] M. Rutkowski, Czy polityka wymaga odrębnej moralności?, w: Polityka i etyka w ujęciu filozoficznym i systemowoteoretycznym, red. J. Brejdak, W. Stegmaier. I. Ziemiński, Szczecin 2003, s. 10-11.

[5] T. Nagel, Pytania ostateczne, Warszawa 1997, s. 112. Na ten temat zob. L. Murphy, T. Nagel, The Myth of Ownership. Taxes and Justice, New York 2002, rozdz. 2: “Traditional Criteria of Tax Equity”

[6] Piszę o tym obszernie w książce  Nieposłuszeństwo wobec prawa, Warszawa 2011. W dalszej części wykorzystuję również inne zawarte tam tezy.

[7] Korzystam z uwag R. Dworkina, Biorąc prawa poważnie, Warszawa 1998, s. 278-281

[8] J. Rawls, Teoria sprawiedliwości, Warszawa 1994. S. 159. Treść zasady Rawls zapożyczył prawie dosłownie od  H.L.A. Harta, Are There Any Natural Rights?, Philosophical Review 1955, t. 64, s. 185. Jej pierwotna wersja znajduje się natomiast w: C.D. Broad, On the Function of False Hypotheses in Ethics, International Journal of Ethics 1916, t. 26. s. 377-379.