Po ukazaniu się mojego tekstu dowodzącego, że banki powinny poczuwać się do odpowiedzialności za trudną sytuację, w jakiej znalazły się osoby, którym udzieliły one kredytów walutowych[1], mój kolega, Krzysztof Saja, napisał:

Jeśli w ogóle miałbym się zgodzić na powyższe konkluzje, wcześniej należałoby mocno powiedzieć jeszcze jedną rzecz: nawet jeśli praktyka udzielania kredytów walutowych była niesprawiedliwa, osoby trzecie nie mogą brać odpowiedzialności za złe lub niesprawiedliwe kredyty udzielane przez banki. Innymi słowy, byłoby jeszcze bardziej niesprawiedliwe, gdyby Jaś Roztropny, który wziął droższy kredyt złotówkowy, gdyż był świadomy i przezorny, musiał spłacać (np. w formie podatków) część kredytu walutowego Zenona Przedsiębiorczego, gdyż ten związał się z bankiem kredytem walutowym. Czy gdyby kurs franka spadł do jednej złotówki, wymagalibyśmy od Zenona Przedsiębiorczego, aby dofinansował kredyt gotówkowy Jana Roztropnego?

 Jeśli dobrze rozumiem, nie odrzuca on mojego stanowiska, zgodnie z którym nie tylko na kredytobiorcach, ale również na bankach ciąży odpowiedzialność za trudności, z jakimi borykają się ci pierwsi z powodu zaciągnięcia pożyczki denominowanej w obcej walucie. Przezornie – gdyż tą sprawą w ogóle się nie zajmowałem – i jakby w obawie przed nadmiernym rozszerzeniem tego typu odpowiedzialności przez tych, którzy mogliby zgodzić się z moją opinią,, formułuje on zastrzeżenie ograniczające, a mianowicie, że taką odpowiedzialnością nie można w żadnej mierze obarczać podmiotów, które nie były stronami umowy dotyczącej udzielenia tego rodzaju kredytu. Choć na określenie tych podmiotów używa wyrażenia „osoby trzecie”, to jednak wydaje się, że mogę słusznie domniemywać, iż oprócz konkretnych ludzi ma on na myśli również instytucje publiczne. Głosi także, że dużo gorszą niesprawiedliwością byłoby obarczenie tą odpowiedzialnością – lub obowiązkiem udzielenia konkretnej pomocy – tych, którzy wykazali się większą mądrością oraz przezornością, i wzięli bezpieczniejsze kredyty złotówkowe.

Kwestia, którą poruszył Saja, jest ważna. Dotyczy ona nie tylko sposobu uprawomocnienia zasad zawierania umów, ale także społecznej odpowiedzialności za zawarte umowy. W tej sprawie można wyróżnić trzy stanowiska:

  1. Obopólna zgoda na zawarcie umowy obliguje do jej wykonania tylko strony, które ją zawarły, i każdą stronę umowy obliguje w sposób bezwzględny. Oznacza to między innymi, że żadna ze stron umowy nie może ponosić jakiejkolwiek odpowiedzialności za zobowiązania drugiej strony, oraz, że zawarcie umowy nie może nakładać na osoby trzecie odpowiedzialności za jej wykonanie, ani nie może w najmniejszym stopniu zobowiązywać osób trzecich do jej wykonania lub udzielenia pomocy w jej wykonaniu.
  2. Obopólna zgoda na zawarcie umowy obliguje do jej wykonania strony, które ją zawarły, lecz nie obliguje ich w sposób bezwzględny. Oznacza to, że jedna ze stron może w pewnych okolicznościach ponosić odpowiedzialność za zobowiązania drugiej strony (i z tego powodu mieć określone zobowiązania do udzielenia pomocy), niemniej jednak zawarcie umowy nie może nakładać na osoby trzecie odpowiedzialności za jej wykonanie, ani nie może w najmniejszym stopniu zobowiązywać osób trzecich do jej wykonania lub udzielenia pomocy w jej wykonaniu.
  3. Obopólna zgoda na zawarcie umowy obliguje do jej wykonania strony, które ją zawarły, lecz nie obliguje ich w sposób bezwzględny ani wyłączny. Oznacza to, że jedna ze stron może w pewnych okolicznościach ponosić odpowiedzialność za zobowiązania drugiej strony (i z tego powodu mieć określone zobowiązania do udzielenia pomocy), oraz, że zawarcie umowy może nakładać na osoby trzecie odpowiedzialność za jej wykonanie, a także może w jakimś stopniu zobowiązywać osoby trzecie do jej wykonania lub udzielenia pomocy w jej wykonaniu.

Pierwszego stanowiska broni publicznie były minister finansów i prezes NBP prof. Leszek Balcerowicz – według którego wsparcie osób spłacających kredyty walutowe byłoby niemoralne – a także większość niezależnych ekonomistów oraz prawie wszyscy przedstawiciele banków. Ku drugiemu skłania się w swoich wypowiedziach obecny Prezes NBP prof. Marek Belka, niektórzy ekonomiści, część polityków oraz przedstawiciele rządu. W tym gronie znajduje się również Krzysztof Saja. Stanowiska trzeciego nie broni prawie nikt; panuje bowiem powszechna opinia, że jedynie słuszny w tej sprawie pogląd wyraża, leżąca u podstaw dwóch pierwszych stanowisk,

kontraktariańska zasada odpowiedzialności: odpowiedzialność za realizację zawartej umowy dotyczy wyłącznie jej stron i nie może odnosić się w jakimkolwiek stopniu do podmiotów, które jej nie zawierały.

 Uważam, że zasady tej nie da się utrzymać w takim brzmieniu. Zakłada ona bowiem niesłuszne w gruncie rzeczy twierdzenie, że podmiot nie będący stroną umowy nie może być odpowiedzialny za jej wykonanie, i tym samym nie może ponosić jakichkolwiek kosztów wynikających ze zobowiązań, które umowa ta faktycznie nakłada na jedną i drugą stronę, bez względu na istniejące obowiązki, jakie niezależnie od tej umowy ciążą na nim w stosunku do zawierających ją stron. Aby to lepiej zrozumieć odwołajmy się do jakiegoś abstrakcyjnego przykładu, Załóżmy, że A i B zawierają ze sobą umowę. Ponieważ nie żyją oni na bezludnej wyspie, lecz w grupie społecznej, której członków łączą różnorodne relacje, zakładające, z jednej strony, przysługiwanie im konkretnych praw, oraz, z drugiej strony, zobowiązania, jakie mają wobec innych członków grupy, to może zdarzyć się tak, że istnieje również jakiś podmiot C, którego zobowiązanie wobec osób zawierających ze sobą umowy polegałoby na tym, że nie tylko powinien wprowadzić w życie takie zasady zawierania umów, które uwzględniałyby przyjęte w grupie zasady sprawiedliwości, i tym samych chroniły niektórych jej członków przed krzywdą wynikającą z postępowania pozostałych, ale także kontrolować w praktyce, czy zasady te uwzględniane są przy ich zawieraniu. Jeśli taka sytuacja miałaby rzeczywiście miejsce i jeśli warunki umowy zawartej między A i B byłyby niezgodne z przyjętymi zasadami zawierania takich umów, co skutkowałoby na przykład trudnością zrealizowania umowy z powodu kłopotów finansowych, jakie miałaby jedna z jej stron, to w przypadku gdyby C nie wywiązał się z któregoś nałożonego na niego zobowiązania, tj. gdyby przez zaniechanie nie wprowadził w życie tych zasad lub nie skontrolował skutecznie, czy były one przestrzegane przy zawieraniu umowy między A i B, to odpowiedzialność za niewywiązywanie się z umowy nie spada tylko na jedną lub drugą stronę umowy, lecz dotyczy także podmiotu C.

Ważną rzeczą jest, aby zdawać sobie sprawę, że do zaistnienia tej odpowiedzialności nie jest wymagane, aby podmiot, na którym ona spoczywa, samodzielnie zaniechał podjęcia tego rodzaju decyzji lub działań, jako sprawca bezpośredni. W tym celu wystarczy, jeśli będzie on związany z takim podmiotem za pomocą odpowiednich relacji, która generuje taką odpowiedzialność. Gdyby podmiot C był na przykład instytucją, w której pracują jacyś ludzie nie zaangażowani bezpośrednio w tego typu wymagane przez zasady sprawiedliwości działania tej instytucji, to fakt, że są oni pracownikami podmiotu-instytucji, który nie wywiązał się wobec A i B z ciążących na niej obowiązków, w zupełności wystarcza do tego, aby stwierdzić, że oni też muszą ponosić jakąś odpowiedzialność za to co się stało, i że w związku z tym muszą partycypować w pomocy, jakiej należałoby udzielić pokrzywdzonym stronom umowy. Tak jest szczególnie wtedy, gdy wynikające z zaniedbań słuszne zobowiązanie podmiotu-instytucji do udzielenia tego rodzaju pomocy, nie może być zrealizowane bez uszczerbku dobra poszczególnych jej pracowników.

Aby zbadać, czy te ustalenia stosują się do przypadku udzielania przez banki kredytów walutowych, rozważmy przykład podany przez Saję. Załóżmy więc, że Zenon Przedsiębiorczy zawiera umowę z bankiem na udzielenie mu kredytu indeksowanego w obcej walucie i, w rezultacie licznych zawirowań na rynkach walutowych, popada w finansowe tarapaty, które uniemożliwiają my wywiązanie się z nałożonych na niego przez umowę obowiązków. Jeżeli założymy, że niektóre klauzule tych umów są niewłaściwe[2], oraz, że taka instytucja, jak rząd czy państwo, nie wywiązały się z nałożonych na nie obowiązków nadzoru i kontroli w stosunku do banków przedkładających swoim klientom takie umowy (o czym najdobitniej świadczy fakt, że takie porozumienia były bez większych przeszkód zawierane, że instytucje państwowe, jeśli nawet nie popierały, to z pewnością nie sprzeciwiały się ich zawieraniu, i że zawarto ich blisko 700 tysięcy), to musimy dojść do wniosku, że odpowiedzialność za kłopoty finansowe kredytobiorców nie obejmuje tylko ich samych czy banków, które udzielały im kredytów, ale także taką instytucję jak państwo, na terenie którego miało miejsce zawieranie w tym celu nieprawidłowych umów.

Niektórzy mogliby w tym miejscu zaprotestować. Czy taka instytucja, jak państwo, ma rzeczywiście takie obowiązki? Czy banki nie są przedsiębiorstwami wyłącznie komercyjnymi, których istotą istnienia jest generowanie możliwie największego zysku, i czy z tego powodu nie odpowiadają tylko przed własnymi akcjonariuszami? Bynajmniej. Odkąd państwo, lub w jego imieniu rząd, gwarantuje bezpieczeństwo bankowych depozytów i wyraża gotowość do angażowania się w pomoc, która ma na celu zapobieżenie ich bankructwu, to nie tylko stawia do ich dyspozycji olbrzymie środki finansowe, stanowiące społeczną własność, ale powodując w ten sposób, że banki stają się w jakiejś mierze częścią systemu państwowego, nakłada na siebie obowiązek dopilnowania, aby obywatele, których środkami może dysponować na rzecz pewnych instytucji, nie byli przez te instytucje źle traktowani. Taka mniej więcej idea leży u podstaw funkcjonowania Komisji Nadzoru Bankowego.

Czy oznacza to, że odpowiedzialność za kłopoty kredytobiorców może dotyczyć również poszczególnych członków społeczeństwa? Gdyby odpowiedzialność państwowa w tej kwestii nie obejmowała kosztów, jakie z tytułu jej wyegzekwowania ponosiliby poszczególni członkowie społeczeństwa, odpowiedź na to pytanie nie musiałaby być pozytywna. Niestety, w rzeczywistości nie jest możliwe, aby roszczenia finansowe pod adresem państwa ze strony jakiejś pokrzywdzonej grupy społecznej, w żaden sposób nie dotyczyły pozostałych obywateli. Gdy państwo decyduje się realizować takie słuszne roszczenia, to należy zakładać, że w mniejszym lub większym stopniu partycypować w tym będą wszyscy jego obywatele. Tak więc, jeśli doszlibyśmy do wniosku, że państwo ma konkretne zobowiązania wobec kredytobiorców, to musielibyśmy także dojść do wniosku, że w jakiś nie bezpośredni, być może, lecz jednak konieczny sposób, zobowiązania te dotyczą w praktyce także tych osób, które, choć nie miały nic wspólnego zawieranymi w tym celu umowami, są obywatelami tego państwa. I nie ma przy tym znaczenia, czy osoby te, jak Jan Roztropny, wzięły kredyty nieindeksowane w obcej walucie, czy nie wzięły ich w ogóle.

[1] http://etykapraktyczna.pl/wpis/2015/02/05/odpowiedzialnosc-bankow-za-udzielanie-kredytow-walutowych

[2] Dowodziłem tego obszernie w eseju, do którego adres znajduje się w przypisie 1