Według „New York Timesa”, „Prawy umysł” Jonathana Haidta to bestseller 2013 roku[1]. Oznacza to, że na rynku amerykańskim książka zyskała bardzo dużą popularność, a, co za tym idzie, osiągnęła bardzo wysoki nakład. Prawdopodobnie „wychodzi ze mnie” myślenie stereotypowe, ale jestem tym faktem zdziwiona, bo jest to pozycja dla raczej wymagających czytelników, a amerykańskie społeczeństwo kojarzy się – chyba nie tylko mi – bardziej z konsumpcjonizmem, a więc literaturą łatwą i przyjemną. Wysokiej sprzedaży nie zapewnili raczej na pewno ludzie nauki, bo zdaniem chociażby prof. Mirosława Rutkowskiego, „jest to publikacja ciekawa i warta przeczytania, ale dla specjalistów z dziedzin etyki czy psychologii moralności zbyt prosta”[2]. Kto w takim razie jest adresatem „Prawego umysłu”? Nazwałabym go czytelnikiem poszukującym i zainteresowanym otaczającą wokół rzeczywistością. To osoba, która jest ciekawa źródeł moralności oraz przemian w jej obrębie.

Trudno wyróżnić konkretną grupę odbiorców książki Haidta, bo niewątpliwie należą do nich psychologowie, antropolodzy, socjologowie, etycy itp. Wydaje się też, że wpisanymi w książkę adresatami są politycy, którym powinno zależeć na dialogu i rozwiązywaniu ważnych kwestii także natury moralnej. A przeciętny czytelnik? Uważam, że publikacja Haidta nie jest do niego kierowana i wymaga jednak pewnej erudycji i uważności. Wprawdzie autor w bardzo przystępny sposób prezentuje rożne stanowiska i systemy moralne, a po meandrach psychologii prowadzi niemal za rękę, ale poruszana przezeń tematyka nie należy do najprostszych.

Lekturę na pewno ułatwia przejrzystość książki. Jest ona podzielona na trzy zasadnicze części, w obrębie których zawarte są mniejsze rozdziały. Na uwagę zasługuje opracowanie graficzne: istotne słowa, sformułowania, definicje wyróżniane są w druku. Psycholog posługuje się zrozumiałym językiem i ciekawymi metaforami, które pomagają podążać za jego wywodem (szczególnie w pamięć zapada metafora jeźdźca i słonia, w której ten pierwszy oznacza procesy kontrolowane, m.in. wyjaśnianie dlaczego, a dugi procesy automatyczne, m.in. emocje i intuicje). W percepcji pomaga też ujawnienie się samego autora, który zdradza informacje na temat swojej drogi naukowej, ale także rodziny. Haidt skraca dystans między sobą a czytelnikiem, choćby za sprawą anegdot o sobie (jak ta, w której tłumaczy się żonie z bałaganu w kuchni i dochodzi do wniosku, że jest kłamcą wymyślającym na poczekaniu usprawiedliwienia).

Niejako w podtytule książki pada intrygujące pytanie: Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka? Nie znalazło się ono na okładce przypadkowo. Sądzę, że właśnie to pytanie może wzbudzić ciekawość w tym przeciętnym czytelniku, który na co dzień nie ma do czynienia z dziedzinami nauki na jakie się Haidt powołuje, i sięga po „Prawy umysł” trochę przypadkowo. Po pierwsze, sformułowaniem, które przykuło moją uwagę jest poczynione w pytaniu założenie, że ludzie są dobrzy. Po drugie, od publikacji oczekiwałam odpowiedzi na tak postawione pytanie. Tej odpowiedzi Haidt oczywiście udziela, ale nie odnosi się ona do konkretnych przykładów z „europejskiego podwórka”, o których pomyślałam w pierwszej kolejności. Problem podziałów religijnych i politycznych wydał mi się bardzo ważny w kontekście ostatnich wydarzeń na świecie, m.in. ataku na francuską redakcję „Charlie Hebdo” czy konfliktu na Ukrainie, a przede wszystkim stanowiska Rosji. Książka Haidta powstała wcześniej, ale autor tak czy inaczej odwołuje się głównie do sytuacji w USA. Lektura książki wykazała, jak bardzo minęłam się w swoich oczekiwaniach (wywołanych podtytułem) z jej zawartością. „Prawy umysł” to publikacja o ocenach moralnych (sposobie ich powstawania; kryteriach, wg których są formułowane; sprzeczności między różnymi kryteriami dyktującymi, co jest moralnie dobre, a co złe). Tym, co interesuje amerykańskiego psychologa są przede wszystkim różnice w odczuciach dotyczących innych ludzi oraz ich zachowań. Wykazuje on, że intuicje różnią się w zależności od kultury, między innymi kultury lewicy i prawicy politycznej.

Jak już wcześniej napisałam, książka dzieli się na trzy główne części – każda z nich dotyczy innego zagadnienia i opatrzona jest mottem. W części pierwszej badacz udowadnia tezę, że intuicje pojawiają się pierwsze, a strategiczne rozumowanie – drugie. W tym celu wyjaśnia m.in. genezę moralności, przytaczając dotychczasowe ustalenia i wzbogacając je o własne obserwacje. Udowadnia, że dziedzina moralności zmienia się w zależności od kultury (badania przeprowadzone wśród Hindusów i Amerykanów). Przede wszystkim jednak stwierdza, że ludzie w sposób instynktowny dokonują ocen moralnych, a dopiero po ich sformułowaniu próbują znaleźć ich uzasadnienie. Jako dowód przytacza szereg kontrowersyjnych historyjek i wyniki badań obejmujące reakcje na nie. Wywód Haidta, mimo początkowemu niedowierzaniu, każe uwierzyć w słuszność tej tezy. Okazuje się bowiem, że intuicyjnie reagujemy na pewne zachowania, które w naszej opinii są obrazoburcze, złe, niemoralne i choć nie zawsze potrafimy wskazać racjonalny powód swojej oceny, konsekwentnie szukamy jej uzasadnienia. Zdarza się, że nawet w sytuacji, gdy tego uzasadnienia nie znajdujemy, trwamy przy swojej opinii. Czy słonie (intuicje) słuchają jeźdźców (rozumu)? Rzadko. Najczęściej wówczas, gdy zmiana zdania w kwestiach moralnych wynika z naszych interakcji z innymi ludźmi. Szanse na tę zmianę zdania są większe zwłaszcza wówczas, gdy mają one charakter przyjaznego przekonywania. Uczony dopuszcza także modyfikację oceny pod wpływem namysłu czy późniejszej refleksji, jednak w centrum jego zainteresowań leżą przede wszystkim osądy dokonywane w chwili tzw. osłupienia moralnego. Ciekawym spostrzeżeniem jest stwierdzenie, że na ocenę moralną wpływa nasze ciało. Potwierdziły to badania przeprowadzone m.in. przez Alexa Jordana, doktoranta z Uniwersytetu Stanforda[3]. I trudno z tą prawdą polemizować, bo wydaje mi się, że każdy z nas zdaje sobie sprawę tego, że na nasze stanowisko w wielu kwestiach, a przynajmniej na kategoryczność sądu, w jakiś sposób wpływają także bodźce występujące tu i teraz. Mogą to być zapach, dźwięk, ból, zmęczenie itp.

W trakcie rozważań o formułowaniu ocen moralnych Haidt stwierdza, że jest „to szybki i automatyczny proces, podobny do tego, jaki występuje u zwierząt, które przemierzają świat, czując, że coś je przyciąga do pewnych obiektów, a odpycha od innych.”[4] Ten pogląd jest dla mnie trudny do zaakceptowania – wierzę, że nawet jeśli w konkretnej sytuacji działamy „jak automat”, to nasze postępowanie jest wynikiem osobowości, na którą składają się geny, wychowanie, tradycja, kultura itd. Owo „czucie” obejmuje przecież pewne złożone procesy: wrodzone bądź wyuczone. Sam Haidt pisze na wcześniejszych stronach, że „emocje nie są bezmyślne”.[5] Być może mój brak akceptacji dla tej tezy jest życzeniowy – my chcielibyśmy, aby tak właśnie było, a w sytuacjach ekstremalnych potrafimy zachować się w sposób zaskakujący, niezrozumiały, a czasami nawet podły. Problem ten został poruszony w filmie „Turysta” w reż. Rubena Östlunda. Tytułowy bohater – narciarz, który przyjechał z rodziną na urlop we francuskie Alpy, zachowuje się właśnie haniebnie w niebezpiecznej sytuacji: gdy pojawia się zagrożenie lawiną, pozostawia najbliższych i najzwyczajniej ucieka. Po fakcie jest niemniej zszokowany niż rodzina swoją instynktowną reakcją i próbuje wyprzeć całe zdarzenie ze swojej świadomości. Haidt nie przygląda się takim wyborom moralnym (w moim odczuciu mężczyzna takiego wyboru dokonał), lecz koncentruje się na reakcji ludzi na postępowanie innych. Nie stawia badanych w sytuacjach wymagających od nich samych działania moralnego lub niemoralnego, lecz każe im osądzić niejednoznaczne czyny zmyślonych bohaterów.

Mój zdecydowany sprzeciw budzi jednak jedno ze sformułowań dotyczących wpływu dorosłych na rozwój moralności dzieci. Pisząc o źródłach moralności, Haidt odwołuje się do Piageta i Kohlberga. Przytacza ich opinię, że rodzice i autorytety przeszkadzają w rozwoju moralnym. Cytuję: Zarówno Piaget, jak i Kohlberg sądzili, że rodzice oraz inne autorytety przeszkadzają w rozwoju moralnym.(…) Jeżeli pragniesz, aby Twoje dzieci poznały świat społeczny, (…) nie wygłaszaj wykładów na temat dziesięciu przykazań. Co ważniejsze, na litość boską, nie zmuszaj ich, aby były posłuszne Bogu, nauczycielom albo Tobie. [6] Dalej dodaje, tym razem powołując się na założenia Turiela, że szkoły i rodziny powinny kierować się zasadami równości i autonomii, nie autorytarnymi zasadami, które pozwalają starszym na „tresowanie” i ograniczanie dzieci[7]. Według mnie, są to założenie idealistyczne. Piękne w teorii, raczej rzadko, przynajmniej w polskiej rzeczywistości, osiągane. Podobnie wydaje się sądzić Haidt, pisząc: Rozwój moralny nie może sprowadzać się do tego, że dzieci samodzielnie formułują reguły, (…).[8] Jako rodzic przyznaję się do popełnienie błędu wprowadzenia nadmiernej dyscypliny, a przede wszystkim przesadnego „prowadzenia córek za rękę”. Faktycznie najczęściej skracałam ścieżkę dochodzenia do prawdy i narzucałam ją z pozycji autorytetu. Z drugiej strony jestem nauczycielem w szkole, w której uczą się nierzadko dzieci pochodzące z trudnych środowisk. Obserwuję je nie tylko w sytuacjach lekcyjnych i widzę, że poczucie moralności niektórych z nich jest mocno zaburzone. Dlatego w tym przypadku wychodzę z założenia, że obowiązkiem nauczyciela jest używanie autorytetu i nie nazwałabym tego ograniczaniem ani tresowaniem. W tym miejscu przypomina mi się fragment jednego z opartych na faktach opowiadań Zofii Nałkowskiej, w którym młody gdańszczanin mówi, że nikt mu nie powiedział, że robienie mydła z ludzi jest złe…[9] Przykład ten wymownie pokazuje, że niektórzy mają mocno „koślawą” moralność i należy im dobitnie wskazać, co jest dobre, a co złe.

Dobrym przykładem ilustrującym pozytywny wpływ autorytetu (choć przyznaję, że kilkakrotnie zmieniałam ten osąd) jest historia młodego studenta uczelni artystycznej, który pragnie dojść do perfekcji w grze na perkusji (została ona przedstawiona w filmie „Whiplash” w reż. Damien Chazelle). Ma mu w tym pomóc wybitny muzyk i bardzo surowy pedagog, pod okiem którego artysta zaczyna ćwiczyć. Starszy mężczyzna jest dla chłopaka olbrzymim autorytetem, a przy tym czuje się bezkarny i nietykalny. Dlatego pozwala sobie na bezwzględność, obrażanie i poniżanie. Przez moment wydaje się, że takie postępowanie doprowadzi do tragedii. Są pot i łzy, ale też krew z pokaleczonych dłoni i drzazgi z połamanych pałeczek. A także ból urażonej dumy oraz nerwy zszargane przez emocjonalną manipulację. I tu pojawia się pytanie: gdzie leży granica między prowokowaniem do przekraczania siebie samego a osłabianiem ducha? Można powiedzieć, że nauczyciel i uczeń odnieśli sukces, tyle tylko, że objawił się on w akcie buntu, niesubordynacji, zrzucenia jarzma władzy mentora.    

W różnych miejscach 1. części książki Haidt wysuwa kilka prowokacyjnych sformułowań, które aż proszą się o to, by im zaprzeczyć. Są to m.in.: jesteśmy samolubnymi hipokrytami, a przy tym tak zręcznie udajemy szlachetnych i cnotliwych, że potrafimy zwieść nawet samych siebie[10] lub ludziom dużo bardziej zależy na pozorach i reputacji niż na rzeczywistości[11]. Nie sposób dyskutować, że jesteśmy skłonni do łagodniejszego traktowania samych siebie niż innych. Gdy my rozsądnie wydajemy pieniądze, uważamy, że jesteśmy oszczędni, podczas gdy podobne postępowanie innych wywołuje u nas chęć nazwania takiego zachowania chytrością. Mechanizm ten podobnie działa w przypadku grup i nacji – stąd nasza skłonność do stereotypów. Czy naprawdę jednak należy nam całkowicie odmówić prawa do rzetelnej oceny swojego postępowania moralnego? Czy rzeczywiście zachowujemy się samolubnie, jedynie udając szlachetnych? Będę bronić opinii, że często potrafimy być wobec siebie uczciwi, a nawet surowi czy bardziej wymagający niż od innych. Wielokrotnie porusza się np. tematy niskiej samooceny wśród matek, które uważają, że mogłyby lepiej wywiązywać się ze swojej roli.  Nie sądzę, by w grupie tej znalazła się choć jedna samolubna hipokrytka. Drugie z przytoczonych przeze mnie zdań Haidt rozwija i udowadnia, odwołując się do wielu badań, których wyniki okazują się być dla nas bezlitosne – okazuje się, że niczym politycy dążymy do nakłonienia innych, aby dobrze o nas myśleli lub że częściej staramy się sprawiać wrażenie, że mamy rację niż rzeczywiście ją mamy. Trudno mi te wyniki zaakceptować. Musiałabym wówczas uznać, że jestem oszustką, a w najlepszym wydaniu zręczną (chyba) aktorką odgrywającą rolę, by zdobyć uznanie publiczności.

Druga część książki zatytułowana jest „Moralność to coś więcej niż tylko krzywda i sprawiedliwość”. Haidt odwołuje się do istniejącego już w starożytności porównania, że moralizujący umysł jest niczym język wyposażony w sześć receptorów smaku.[12] Rozważa początkowo pięć, a następnie sześć kryteriów, które wpływają na rozbieżności ocen etycznych. Autor nazywa je fundamentami moralności bądź etykami: troski, sprawiedliwości, lojalności, autorytetu, świętości i wolności. Podaje źródła wszystkich wskazanych przez siebie etyk, tzw. włączniki aktualne, które je uruchamiają oraz charakterystyczne emocje przez nie wywoływane. Wykazuje również, że poszczególne społeczeństwa i środowiska różnią się pod względem wagi nadawanej konkretnym etykom. Jako przykład podaje różnice między kulturą Zachodu a Wschodu. W tej pierwszej dominują etyki troski i sprawiedliwości, z kolei w drugiej za nadrzędne uznaje się fundamenty lojalności, autorytetu i świętości (np. zabijanie kobiet, które nie podporządkowały się woli rodziny przy wyborze męża jest powszechne wśród Pakistańczyków, ponieważ wg nich pogwałciły one zasady lojalności wobec grupy). Okazuje się też, że ludzie o poglądach liberalnych największe znaczenie przypisują etykom troski i sprawiedliwości, mniejszy nacisk kładąc na inne. Z kolei moralność środowisk konserwatywnych obejmuje szerszy zakres postępowania, bo, poza tymi dwiema etykami, mocno zakorzeniona jest także w pozostałych. W oczywisty sposób takie rozbieżności są przyczyną wojen, jakie toczą ze sobą politycy zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce. Ta dwubiegunowość polskiej i amerykańskiej sceny politycznej (na którą Haidt zwraca uwagę już w części trzeciej) oraz bardzo mocne odwoływanie się środowisk prawicowych do etyk autorytetu, lojalności i świętości są dzisiaj aż nadto wyraźne. Vide: Kto nie uznaje śp. prezydenta prof. Lecha Kaczyńskiego za bohatera narodu polskiego, ten jest zdrajcą! Kto podważa, że katastrofa smoleńska była zamachem na polską elitę, ten spiskuje z Putinem!

Trzecia część publikacji Haidta zatytułowana jest „Moralność wiąże i zaślepia”. Początkowo tytuł brzmi nieco enigmatycznie, ale autor konsekwentnie wyjaśnia znaczenie tego hasła, dochodząc do końcowej konkluzji, że moralność wiąże nas w ideologiczne drużyny, które zwalczają się tak zaciekle, jak gdyby losy świata zależały od tego, czy nasza drużyna wyjdzie zwycięsko z każdej bitwy. Czyni nas ślepymi na fakt, że w skład każdej drużyn wchodzą dobrzy ludzie, którzy mają coś ważnego do powiedzenia.[13] Wniosek dość pesymistyczny, ale, mimo to, amerykański uczony daje szansę na porozumienie osób z „różnych matriksów”. Zachęca do budowania wzajemnego zaufania, okazania szczerego zainteresowania drugą stroną i nieszczędzenia pochwał.

Trzecia część książki wydaje się najbardziej osadzona w realiach współczesnych, do których odsyłał podtytuł, tj. w religii i polityce. Autor, zaczynając od skondensowanej historii ewolucji (dla mnie osobiście trochę nużącej, choć z uwagą rejestrowałam wydarzenia przełomowe w rozwoju ludzkości, nazywane przez badacza przekraczaniem Rubikonu), dowodzi, że my – ludzie, jesteśmy istotami grupolubnymi. Cecha ta pomaga nam się wznieść ponad własny egoizm. Nazywa nas „żyrafami altruizmu”[14], ale przede wszystkim wielokrotnie ucieka się do porównań z szympansami i pszczołami[15] (wg Haidta, w 90 % proc. jesteśmy tymi pierwszymi, a w 10 – drugimi). Wykazuje szereg korzyści, które wynikają z dobierania się w grupy, m.in. zdolność do współpracy, działanie szlachetne, poczucie wspólnoty. Jest jednak druga strona medalu: społeczności moralne potrafią walczyć, zabijać i ginąć w obronie wyznawanych norm, instytucji i bóstw.

Szczególnie interesujący wydał mi się rozdział 10, w którym Haidt bada tworzenie więzi w grupie, nazywając je włącznikiem trybu roju. Dowodzi, że ruch pozwalał ludziom dawniej (przykład: falanga macedońska) i nadal pozwala zapomnieć o sobie, zaufać innym, zjednoczyć się, a nawet pokonać inne grupy. Według psychologa, ludzie, jako istoty rojne, są zdolni do wzniesienia się ponad własną korzyść i zatracenia się w czymś większym. Pokazuje różne sposoby włączenia trybu roju, które czynią człowieka mniej samolubnym i bardziej kochającym (np. imprezy rave). Analizuje również sposób działania korporacji, które – jako superorganizmy – zapewniły sobie tak silną pozycję, że dzisiaj tylko rządy niektórych państw są w stanie je kontrolować. I wyraźnie zaznacza, że psychologia roju nie jest szkodliwa, a u jej podstaw nie leżą doktryny faszystowskie. Cenne wydają się rady Haidta dotyczące uruchomienia działania roju (organizacji, drużyny, firmy itd.), by stał się on bardziej zadowolony i wydajny. Wymienia następujące: zwiększaj podobieństwo, nie różnorodność; wykorzystuj synchronizację; organizuj zdrową rywalizację zespołową, a nie indywidualną.

W ostatnich dwóch rozdziałach Haidt zmierza do wyjaśnienia sposobu funkcjonowania religii i polityki. Ich istotę upatruje w zdolności przywiązywania wagi do spraw wykraczających poza nas samych, do krążenia wokół takich spraw wraz z innymi ludźmi i do łączenia się – poprzez wspólne krążenie – w zespoły, które potrafią dążyć do wyższych celów[16]. Stara się odpowiedzieć na pytania, czy religia sprawia, że ludzie stają się dobrzy albo źli oraz co skłania ludzi do związania się z taką lub inną partią polityczną. Po raz kolejny powtarza, że olbrzymi wpływ na nasze wybory mają geny, które potrafią np. przesądzić o naszej postawie wobec energetyki jądrowej… Rozdział o polityce mocno osadzony jest w realiach USA: padają nazwiska prezydentów Reagana, Busha, Obamy i konkretnych ugrupowań politycznych. Analiza amerykańskiej sceny politycznej na pewno nie może być wprost przełożona na polski grunt, jednak podział na konserwatystów (działaczy prawicowych) i liberalnych (centrolewica) widoczny jest także w naszym kraju. Co ciekawe, nam – Polakom wydaje się, że takie polityczne piekiełko to domena naszego kraju, tymczasem Haidt z ubolewaniem stwierdza, że eskalacja podziałów politycznych i wyraźna polaryzacja środowisk partyjnych jest w ostatnich latach bardzo silna także w Stanach Zjednoczonych.

Podsumowując, lektura „Prawego umysłu”, daje szansę spojrzenia na siebie (i swe zachowania) z pewnego dystansu. Pozwala krytycznie przyjrzeć się dokonywanym przez nas samych wyborom moralnym oraz pomaga szukać ich źródeł. Nawet jeśli nie przyczyni się do zmiany zdania w kwestiach fundamentalnych, na pewno łatwiej dzięki niej zrozumieć innych, także polityków i członków wspólnot religijnych.

[1] Informacja taka widnieje na stronie tytułowej polskiego wydania: J. Haidt, Prawy umysł, wyd. Smak Słowa, Sopot 2014

[2] Opinia została wygłoszona przez prof. Rutkowskiego podczas wykładów dla słuchaczy studiów podyplomowych „Etyka w szkole” 31 stycznia 2015 r.

[3] Haidt J., Prawy umysł, Sopot 2014, s. 95

[4] tamże, s. 96

[5] tamże, s. 77

[6] tamże, ss. 35, 36

[7] tamże, s. 38

[8] tamże, s. 41

[9] Z. Nałkowska, Profesor Spanner, w: Medaliony, Rzeszów 1988

[10] Haidt J., op. cit., s. 24

[11] Tamże, s. 111

[12] Tamże, s. 159

[13] Tamże, s. 400

[14] Tamże, s. 262

[15] Tamże, ss. 250, 291 i in.

[16] Tamże, s. 353