altCzy rozkaz zabicia Osamy bin Ladena, odpowiadającego za zamachy terrorystyczne, w których dziesięć lat temu zginęło tysiące niewinnych ludzi, był moralnie usprawiedliwiony? Czyż nie należało go pochwycić, uwięzić i zaprowadzić przed sąd czy jakiś trybunał zajmujący się takimi zbrodniami? Wreszcie, czyż nie każdy posiada prawo do sprawiedliwego procesu sądowego? Pytania te stawiano wielokrotnie od trzeciego maja tego roku.

 

Wydaje się być prawdą etyczną, że (Z) nad zabójstwo zawsze należy przedkładać sprawiedliwy legalny wyrok, wydany przez posiadający określone kompetencje i status niezależności sąd, po procesie ze śledztwem i możliwością przedstawienia ewentualnych argumentów obrony przez samego oskarżonego. Mocne odczytanie słowa „należy” w tym zdaniu implikuje, że jeśli ktokolwiek kiedykolwiek może wybrać pierwszą lub drugą opcję, a wybiera pierwszą, ten postępuje niesłusznie moralnie i przez to zasługuje na potępienie. Rozważmy prawdziwość zdania Z jako zasady etycznej w tym mocnym wydaniu. Istnieją pewne zastrzeżenia, na które mogliby się zgodzić nawet niektórzy z takich obrońców praw człowieka, których można nazwać „doktrynerami”. 1) można ograniczyć zakres stosowalności zdania, przyjmując, że a) nie stosuje się ono do stosunków między państwami oraz b) nie obowiązuje w warunkach sprawiedliwej wojny, gdy zabójstwo kogoś jest uzasadnionym taktycznie działaniem wojennym. 2) jego prawdziwości nie podważa brutalny fakt, że nieraz przeprowadzenia takiego procesu nie da się przeprowadzić[1].

Mimo te zastrzeżenia, duży kwantyfikator „zawsze” i tak czyni zdanie fałszywym. Należy wziąć jeszcze pod uwagę wypadki koniecznej obrony własnej, gdy nie zabijając X-a, lecz starając się doprowadzić do legalnego procesu, stawiając mu formalne zarzuty itd., narażalibyśmy w wysokim stopniu życie własne lub kogoś innego, komu grozi X. Wystarczy przypomnieć zabójstwo we Włodowie pierwszego lipca 2005 r.

W wypadku zabójstwa bin Ladena nie mieliśmy do czynienia ze stosunkiem między państwami. Była to relacja państwa do jednostki nie będącej nawet jego obywatelem.

Można usprawiedliwić zabójstwo bin Ladena w oparciu o zastrzeżenie 1b).

Powiedzmy jednak, że z jakichś racji nie można zastosować konkluzywnie zastrzeżenia 1b). W końcu „wojna z terroryzmem” nie jest wojną w zwyczajnym sensie. Można też kwestionować adekwatność w tym wypadku niektórych spośród klasycznych zasad prowadzenia wojny sprawiedliwej.

Do rozważanego wypadku wydaje się nie stosować zastrzeżenie dotyczące samoobrony, gdyż osobnik nie stanowił bezpośredniego zagrożenia. Można jednak poważnie zastanawiać się, czy konieczny w wypadku procesu sądowego fakt pochwycenia i więzienia miesiącami bin Ladena nie stanowiłby istotnego zagrożenia życia niewinnych osób poprzez nieintencjonalne sprowokowanie specjalnych ataków terrorystycznych, przeprowadzanych „za sprawę” uwolnienia więźnia.

Twierdzę, że nawet pomijając zastrzeżenie 1b), jest możliwe, że Prezydent USA i dowódcy wojska, którzy zdecydowali się na scenariusz zrealizowany dniu 02 maja 2011, zrobili słusznie nie stosując się do zasady Z. Zależy to od wystąpienia różnych warunków, o których nie wiemy, czy miały miejsce. Powiedzmy, że decydenci wiedzieli, że w trakcie procesu bin Laden ujawniłby światu jakieś ogromnie kompromitujące Stany Zjednoczone działania poprzednich ekip rządowych USA. Informacje te byłyby tak kompromitujące i psujące teraz stosunki USA z pewnymi państwami, że w efekcie „sprawiedliwego” procesu bin Ladena, ważne realne interesy państwa byłyby zaprzepaszczone. Z drugiej strony nie można było pozostawić tego pana w turbanie samemu sobie. Proces był możliwy, ale nie należało go przeprowadzać ze względu na realne zagrożenie istotnych interesów państwa. W tym wypadku jedyną słuszną opcją było zabicie zbrodniarza. Przy okazji osiągnięto zyski symboliczno-propagandowe, co może być pożyteczne w przyszłości.

Gdyby przenieść analogiczny schemat warunków i motywów postępowania w wymiar stosunków indywidualnych, tj. nie miedzy państwem a jakąś jednostką, lecz między dwoma czy trzema jednostkami, należałoby się jednak trzymać zasady Z (respektując wszystkie wymienione zastrzeżenia). Dla etyka znającego formę utylitaryzmu reguł jest jasne, że nie wszystkie reguły obowiązujące w dziedzinie stosunków indywidualnych obowiązują, bądź obowiązują przy tych samym zbiorze zastrzeżeń, w wypadku działań podejmowanych w imieniu państwa przez jego uprawnionych przedstawicieli.

Choć Jeremy Bentham przesadzał, kpiąc w ogólności z idei praw człowieka, trudno nie podzielać jego postawy w odniesieniu do niektórych przedstawicieli tej pożytecznej doktryny, zwłaszcza gdy ostatnio mogliśmy wysłuchiwać, z jaką bezwzględnością potępiali działanie Baracka Obamy i współdecydentów w omawianej sprawie.

Zupełnie inną sprawą jest ocena cieszenia się ze śmierci zbrodniarza. Tu by trzeba było rozróżnić cieszenie się z faktu zabicia od cieszenia się z faktu śmierci. Oszacować, co dobrego wynika z tego zabicia, czy jego życie wiązało by się z jakimiś dalszymi krzywdami, itp. Ale to już osobna rzecz.

Na koniec dwa cytaty, z którymi się zgadzam, a ostatni przytoczę dla zabawy.

Nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale o tych zmarłych – jak Hitler, Mussolini, Ceauşescu i ben Laden – należy mówić źle i dużo (Adam Michnik, 04 V 2011).

Zabicie Osamy bin Ladena jest zrozumiałe, lecz zasmuca (Dalajlama XIV, 08 V 2011).

Wyobraźmy sobie, że oddział irackich komandosów ląduje na ranczu G. W. Busha, zabija go i wrzuca ciało do Zatoki Meksykańskiej (Noam Chomsky, 16 V 2011).



[1] Vide G. Rasputin.