Istnieje pogląd, według którego wszystkie religie przedstawiają tę samą prawdę, ale w różny sposób. Łączy się z nim często pogląd drugi – twierdzenie, że tradycyjne prawdy religijne powinny zostać zrewidowane w taki sposób, aby zgadzały się z twierdzeniami nowoczesnej nauki. W ten sposób powstanie duchowość pozbawiona przesądów i jednocześnie zaspokajająca potrzeby człowieka. Łączenie takich przekonań nie jest bynajmniej czymś nowym. Jednakże obecnie staje się znów popularne. 

Niegdyś uważano, że wspólną prawdą wszystkich religii jest uniwersalny rozum, który w połączeniu z „nowoczesną” nauką winien prowadzić człowieka. Teraz pojawialią się ludzie głoszący, że wspólną podstawą wszystkich religii jest „doświadczenie mistyczne”, które, jakżeby inaczej, najardziej pasuje do obrazu świata sugerowanego przez współczesną naukę.. Przykładem człowieka wygłaszającego takie twierdzenia jest Willigis Jager. W książce-wywiadzie „Fala jest morzem” wyraził pogląd pierwszy mówiąc:

Religie się otworzą. Dojdą do przekonania, że ich właściwym celem jest duchowość, która wychodzi poza konfesyjność. Stwierdzą przy tym, że transkonfesyjność istniała w nich zawsze. Budda nie chciał zakładać religii. Jezus nie chciał zakładać religii. Dopiero ich naśladowcy ujęli w formy doświadczenie swoich mistrzów i je zinstytucjonalizowali. Wydaje mi się, że jest to niemal naturalna kolej rzeczy[1]i „Idę z tymi ludźmi drogą duchową, która prowadzi do doświadczenia tego, co zwiastują święte księgi wszystkich religii, co wyrażają rytuały i sakramenty, i co obiecywały pierwotnie ludziom kościoły. Drogą, która prowadzi do doświadczenia tego, co stanowi cel religii: Bóg, Boskość, Pustka, Brahman. Używam tych określeń zamiennie, bo znajduję w nich wskazanie na ostateczność i jednię.[2].

Wyraził też pogląd drugi, gdy stwierdził, że

religie są modelami, za pomocą, których człowiek stara się zrozumieć siebie i świat. Modele nie są jednak rzeczywistością. Często opierają się na postulatach, które się tylko powiela, a których się już nie sprawdza. Jeżeli nauka tworzy model, by wyjaśnić jakieś skomplikowane procesy, to wie, że jest to tylko model i nie jest on rzeczą samą, lecz tylko wyjaśnieniem. Model zostaje zmieniony, gdy pojawiają się nowe fakty. Religie są modelami. Skoro zmienia się widzenie świata, to religie także powinny mieć odwagę tworzenia nowych modeli albo ponownego interpretowania starych. W przeciwnym wypadku raczej zagradzają ludziom drogę, niż ją otwierają[3]

Według mnie powyższe poglądy są nietrafne. Nie będę jednak bliżej rozpatrywał ich prawdopodobieństwa pod względem historycznym, to znaczy zastanawiał się na ile w świetle znanych źródeł historycznych da się argumentować na rzecz tezy, że ani Jezus ani Budda nie chcieli zakładać nowej religii. Jednakże przeanalizuję jak się mają do obecnie istniejących religii na przykładzie buddyzmu i chrześcijaństwa. Uważam, że ich przyjęcie lub odrzucenie prowadzi do znaczących zmian w rozumieniu racjonalności i tym samym w zależności od ich przyjęcia lub odrzucenia przed człowiekiem jawi się odmienny świat wartości, a co za tym idzie odmienny rodzaj postępowania jest uznawany za pożądany. Innymi słowy wskażę, co znaczyłoby dla buddyzmu i chrześcijaństwa zgodzenie się z Wigillisem Jagerem.

Czy „doświadczenie mistyczne” jest celem religii?

Doświadczenie mistyczne raczej trudno uważać za cel chrześcijaństwa. Celem większości chrześcijan, przynajmniej od czasu soboru w Nicei w 325 r. n. e. jest życie wieczne po ciała zmartwychwstaniu. Oczywiście można twierdzić, że częścią owego życia wiecznego w przyadku zbawionych będzie doświadczanie Boga w sposób bezpośredni i w tym sensie będą mieli doświadczenia mistyczne. Jednak nie jest to doświadczenie mistyczne tu i teraz, o które chodzi Willigisowi Jagerowi. Tak czy inaczej nigdy żaden sobór powszechny nie uznał, że doświadczenia mistyczne są konieczne do zbawienia i przynajmniej ja nie znam żadnego odłamu chrześcijaństwa, który by coś takiego głosił.

W przypadku buddyzmu natomiast trudno mówić o „doświadczeniu mistycznym”, ponieważ jest to termin pochodzący z tradycji chrześcijańskiej. To, które buddyjskie doświadczenia nazwiemy doświadczeniami mistycznymi jest arbitralną decyzją człowieka używającego tego określenia na takie a nie inne dowświadczenia związane z praktykowaniem buddyzmu. Dodatkową trudnością jest to, że w różnych odłamach religii buddyjskiej podkreślane są inne rzeczy. W przypadku odłamów buddyzmu Theravady podkreślane są wglądy w brak ostatecznego zadowolenia ze wszystkich rzeczy, nietrwałość, bezjaźniowość i w końcu w nirwanę, natomiast w odłamach buddyzmu Mahajany podkreślane są wglądy w pustkę, które mogą się różnić swoją głębią u bodhisatwów na różnym stopniu zaawansowania. Trzeba więc zapytać czy wszystkie te wglądy i postępujące zrozumienia są „doświadczeniami mistycznymi” czy tylko niektóre? A jeśli tak, to które? Ponadto są one nie celem praktykowania buddyzmu, ale środkiem na osiągnięcie ostatecznego celu, jakim jest nirwana dla buddystów Theravady lub Stan Buddy dla buddystów Mahajany.

Czym różnią się buddyzm i chrześcijaństwo i co z tego wynika?

Cele ostateczne buddyzmu i chrześcijaństwa są odmienne z formalnego punktu widzenia. Ciała zmartwychwstanie i życie wieczne w przyszłym świecie znaczy coś innego niż wejście w stan bezosobowej nirwany czy też osiągnięcie Stanu Buddy. Przyjęcie tychże celów za możliwe do spełnienia pociąga za sobą opowiedzenie się za określoną wizją świata. Chrześcijańska i buddyjska wizja świata posiadają zarówno podobieństwa jak i różnice. Decydują one o różnicy w zachowaniu i ocenianiu ludzkich zachowań przez wyznawców.

Dla chrześcijanina najwyższą instancją rządzącą światem jest Bóg. Stanowi On też ostateczny przedmiot dążeń ludzkich pragnień. Człowiek może dążyć do zjednoczenia z Nim poprzez wiarę, nadzieję i miłość, tudzież sakramenty. Ważne jest żałowanie za popełnione grzechy, które od Niego oddzielają oraz praktykowanie bezinteresownej służby dla innych ludzi, na przykład przez karmienie głodnych, pojenie spragnionych czy opiekę nad chorymi.

Dla buddysty o losie wszystkich istot decyduje bezosobowa karma, której prawom podlegli są wszyscy od najmniejszego robaka po największego z bogów. Sprawia ona, że wszystkie istoty nieustannie się odradzają i przez to są skazane na doświadczanie cierpienia w różnym nasileniu, w zależności od tego czy przypadł im w udzialena przykład żywot szczęśliwego boga czy cierpiącego, głodnego ducha. Wynika z tego, że najbardziej racjonalnym zachowaniem jest próba poznania praw karmicznych i takiego ich wykorzystania, aby uwolnić się od cierpienia, które wynika z podleganiu im. Do tego służy praktykowanie buddyzmu. Można je podzielić na trzy treningi: moralności, medytacji i mądrości.

Buddyjska i chrześcijańska ścieżka prowadzą do odmiennych celów na płaszczyźnie odmiennych wizji wszechświata. Wszelako ścieżki te posiadają pewne elementy wspólne, albowiem chociaż światopoglądy są różne, to jednak natura ludzka jest ciągle ta sama i dyktuje ludziom podobne potrzeby, które w podobny sposób mogą być zaspokojone. Mam tu na myśli w szczególności potrzebę samodoskonalenia się i rozwijania mądrości. Z niej wynika, że zarówno buddyści jak i chrześcijanie poddają się rozmaitym ćwiczeniom ascetycznym, dzięki którym starają się wykształcić w sobie podobne sprawności, na przykład samoopanowanie, wytrwałość, niezłomność, umiejętność rozróżniania, bycie uważnym itp. Ponadto starają się rozwijać mądrość za pomocą obserwowania siebie i świata oraz refleksji nad przemijalnością wszystkiego. Natomiast podczas modlitw, postów i praktykowania skupienia na określonych przedmiotach mogą znajdować się też w podobnych stanach umysłu.

Jednakże ani buddyzm ani chrześcijaństwo nie ogranicza się do sprawności, które można zdobyć na drodze podejmowania ćwiczeń ascetyczncyh, jeśli nie brać pod uwagę osób, które już stały się Buddami. W każdej z obu religii znajdują się nakazy i zakazy, które nie są oczywiste i nie wynikają w sposób konieczny z przeżyć medytacyjnych, rozmyślań czy praktykowania ćwiczeń ascetycznych. W chrześcijaństwie takim nakazem jest miłość bliźniego, z włączeniem miłości nieprzyjaciół i nadstawianiem drugiego policzka. W buddyzmie za taki nakaz może uchodzić przestrzeganie niektórych wskazań mniszych, jak na przykład nakaz utrzymywania się z żebrania lub też bardziej rygorystyczne regulacje dyscypliny względem mniszek niż mnichów.

Dlatego też podsumowując można powiedzieć, że buddyzm i chrześcijaństwo mają cechy wspólne oraz odmienne. Cechy wspólne prawdopodobnie wynikają z natury ludzkiej, natomiast cechy odmienne z odmienności obu religii. Sądzę też, że właśnie owe różnice sprawiają, że religie są tym czym są i na właściwy sobie sposób dają wyznawcom drogowskazy odnośnie sposobu „właściwego” prowadzenia życia.

Co się stanie jeśli w imię wspólnego doświadczenia mistycznego stwierdzimy, że wszystkim religiom chodzi o to samo?

Jeżeli w imię rzekomo wspólnego wszystkim religiom doświadczenia mistycznego uznamy, że każdej religii w gruncie rzeczy chodzi o to samo, ponieważ jej twórcy mieli takie same przeżycia religijne, to tak naprawdę zanegujemy istnienie doświadczeń religijnych w tym sensie, że pozbawimy je jakichkolwiek treści. Jeśli bowiem przyznać, że Jezus i Budda posiadali takie same przeżycia duchowe, to jak wytłumaczyć fakt, że obaj głosili różne rzeczy? Jezus pozostawał wierny religii Izraela i głosił nadejście Królestwa Bożego, zaś Siddhartha Gautama sprzeciwił się panującym poglądom religijnym o atmanie będącym trwałym, niezmiennym i szczęśliwym centrum każdego człowieka i zaczął głosić naukę o braku atmana oraz o możliwości wyzwolenia się z kręgu wcieleń przez wejście w stan nirwany. Te dwa nauczania nie pokrywają się. Jeśli z tego samego „doświadczenia mistycznego” mogą wypływać tak odmienne nauki, to równie dobrze może z niego wypływać wszystko. Zresztą, jeśli Budda sprzeciwiał się panującym poglądom o atmanie, to oznaczało to, że jego doświadczenie było inne niż doświadczenia pokoleń joginów, którzy odkrywali w sobie prawdę o spokojnym, niezmiennym i szczęśliwym bycie wewnątrz nich samych.

Oczywiście Wigillis rzekłby, że Królestwo Boże i nirwana to symbole oznaczające tę samą rzeczywistość, tylko że wyrażone w różnych językach, w różnych uwarunkowaniach kulturowych. Jeżeli jednak w ten sposób zaczniemy rozumować, to w końcu możemy uznać, że tak naprawdę wszystko, niezależnie od tego skąd pochodzi, wyraża nic innego, jak tylko „doświadczenie mistyczne” samego Willigisa. Innymi słowy pozbawimy je wszelkiej treści poza treścią z góry zakładaną przez naszą interpretację. Jeśli jednak uznamy, że na świecie możliwa jest mnogość doświadczeń, wówczas możemy mieć i doświadczenia buddyjskie i doświadczenia chrześcijańskie i doświadczenia wspólne dla wyznawców obu religii.

Faktyczną konsekwencją przyjęcia poglądów Willligisa byłby kres norm posiadających swoje źródło w praktykowaniu określonej religii. Jeżeli bowiem jedynym sensem religii jest „doświadczenie mistyczne”, z którego w różnych religiach wynikają różne rzeczy, a więc może wynikać wszystko, czyli faktycznie nie wynika nic, wówczas z praktykowania religii nie wynikałyby żadne religijne normy o charakterze moralnym. Oczywiście można utrzymywać, że doświadczane w doświadczeniu mistycznym odczucie jedności z wszechświatem prowadzi do miłości powszechnej, współczucia lub czegoś w tym rodzaju, ale byłyby to wartości w każdym poszczególnym przypadku wynikające z subiektywnych doznań danego człowieka i jego ich interpretacji, a nie z religii jako takiej.

W koncepcji, którą wspiera Willigis po upadku autorytetu religii zostaje jeszcze autorytet nauki. W końcu Jeżeli nauka tworzy model, by wyjaśnić jakieś skomplikowane procesy, to wie, że jest to tylko model i nie jest on rzeczą samą, lecz tylko wyjaśnieniem. Model zostaje zmieniony, gdy pojawiają się nowe fakty. Religie są modelami. Skoro zmienia się widzenie świata, to religie także powinny mieć odwagę tworzenia nowych modeli albo ponownego interpretowania starych. Czyli innymi słowy religie powinny się dostowywać do obrazu świata proponowanego przez naukę. Dotyczy to zwłaszcza chrześcijaństwa, którego teologia „trzyma się zasadniczo średniowiecznego obrazu świata, a więc jego trwałego, przyczynowego, geocentrycznego porządku. Dlatego dochodzi do niezwykłego rozziewu między immanentnym obrazem świata proponowanym przez teologię chrześcijańską a dominującym dziś widzeniem świata ukształtowanym przez nauki przyrodnicze. W konsekwencji teologiczne metafory nieba i piekła, stworzenia i końca świata coraz bardziej tracą siłę wyrazu. Nawet, jeśli były przekonujące dla wcześniejszych generacji, dzisiaj często wydają się przestarzałe. Podobnie jest zresztą ze społecznymi metaforami, których używamy, żeby określić nasz stosunek do Boga. Określenia „Król", „Pan Zastępów", „Pasterz" - wszystkie zostały wzięte z myślenia agrarnego społeczeństwa stanowego. Myślenia obcego naszemu demokratycznemu pojmowaniu siebie[4]

Jednakże czy nauka rzeczywiście może wchodzić w kompetencje religii i wypowiadać ostatnie słowo w sprawach, o których mówią religie? Pozwolę sobie na to pytanie odpowiedzieć cytując nieco dłuższą wypowiedź Lwa Szestowa, która trafnie obrazuje rodzącą się we mnie wątpliwość:

Wbrew temu, co myśleli antyczni mędrcy, zasady rozumu naturalnego nie są uniwersalne. Mają swoje granice, swoją ograniczoność. W perspektywie zwykłego ludzkiego życia granice te mogą wydawać się niezmierzone, wręcz nie istniejące: wszak biednemu ludzkiemu umysłowi przestrzenie opanowane przez imperium rzymskie praktycznie wydają się bez granic, podobnie jak nieograniczona wydaje się władza tyrana rozporządzającego życiem i majątkiem poddanych. Czyż człowiekowi bez reszty pochłoniętemu i przytłoczonemu trudami codzienności może przyjść na myśl, że widzialna rzeczywistość nie wyczerpuje wszystkich ewentualności? Że istnieją przestrzenie, w porównaniu z którymi rozległe posiadłości rzymskich cesarzy są znikome, że istnieć może siła unicestwiająca władzę wszechmocnego tyrana?

Człowiekowi bardzo trudno to sobie wyobrazić! Miałby przypuścić, że prawa przyrody, którym posłuszny jest niezwyciężony cesarz, ustąpią w swej niezmienności przed jakąś inną siłą? Im umysł jest bardziej oświecony, im lepiej zmierzył władzę sił naturalnych, tym bardziej jest skłonny uznać ich wieczne znaczenie. To właśnie, nazywane jednością sił przyrody, uskrzydlało nadzieje ludzi myślących na rozwiązanie ostatecznej zagadki wszechświata. Tylko na mocy takiego założenia możliwe jest przezwyciężenie,używając języka filozofii współczesnej, intensywnej i ekstensywnej różnorodności zjawisk życiowych. Wystarczy przyjąć, że zakres oddziaływania praw przyrody ograniczony jest czasem i przestrzenią, tzn. że porządek, który obserwujemy obecnie, nie obowiązywał sto tysięcy lat temu i nie będzie obowiązywał za lat tysiąc albo że poza granicami układu słonecznego ciała nie podporządkowują się „prawom” ciążenia, a całe gigantyczne marzenie o filozofii jako nauce legnie w gruzach[5]”.

Poza tym nauka, niezależnie od tego jak bardzo będzie rozwinięta, z samej swojej natury nie może udzielić odpowiedzi na ważne dla człowieka pytania, takie jak: W jaki sposób należy przeżywać swoje życie? Co jest dobre, a co złe? Co jest wartościowe, a co nie? Teorie naukowe mogą podawać jedynie informacje, możliwe wyjaśnienia rozmaitych zjawisk. Jednak już Hume zauważył, że z tego, co jest, bynajmniej nie wynika to, co być powinno. Mówiąc obrazowo z tego, że zdrowe odżywianie prowadzi do zdrowego ciała, wcale nie wynika, że człowiek powinien się zdrowo odżywiać. Na najważniejsze pytania egzystencjalne odpowiedzi mogą udzielić jedynie religia i filozofia. Zresztą obie bardzo często się łączą, czego przejawem jest na przykład przedstawianie Jezusa jako filozofa przez pierwszych chrześcijan.

Wszelako aby religia i filozofia dostarczały odpowiedzi na ważne dla człowieka pytania, muszą posiadać jednoznaczną treść. „Doświadczenie mistyczne”, które rzekomo jest fundamentem każdej religii, takiej jednoznacznej treści nie posiada, toteż w praktyce nie zobowiązuje do niczego poza tym, co doświadczająca go jednostka nie uzna za stosowne. Zatem nie zobowiązując do niczego konkretnego nie może stać się fundamentem religii, która dzieląc rzeczy na wartościowe i bezwartościowe, pożądane i niechciane, dobre i złe, prowadzące do oświecenia lub zbawienia (w zależności od tego jaką religię bierzemy pod uwagę) i od nich oddalające. Dlatego też uznając nadrzędny autorytet „uniwersalnego doświadczenia mistycznego” w imię religii uniwersalnej tworzymy religię beztreściową, czyli innymi słowy karykaturę religii, która może posłużyć do uzasadniania dowolnych światopoglądów i norm moralnych.

Wnioski

Willigis Jager i jemu podobni myślicielie podają kuszącą propozycję spojrzenia na wszystkie religie jak na dzieci tego samego „doświadczenia mistycznego”. Jeśli człowiek na to przystanie, wówczas nie będzie musiał zastanawiać się nad tym która religia jest prawdziwa albo czy jakakolwiek jest prawdziwa. Jednakże przyjęcie tej propozycji prowadzi do pozbawienia religii ich treści i w rezultacie zanegowania. Jest to droga do subiektywnego woluntaryzmu, z którego może rodzić się to, co każdemu się podoba. W imię zgodny między religiami stara się nie dostrzegać faktycznych różnic między nimi i fałszuje się tym samym rzeczywistość. Moim zdaniem na takim fundamencie nie można zbudować niczego trwałego. Sądzę, że w różnych religiach występują różne doświadczenia religijne i jedynie część z nich może być uznawana za wspólne. Ponadto religie nie ograniczają się tylko do tych doświadczeń, lecz są czymś o wiele bogatszym. Dzięki temu mogą dostarczać swoim wyznawcom wskazówek dotyczących percepcji wartości oraz dokonywania wyborów. Próba zanegowania tego wszystkiego w imię opartej na „doświadczeniu mistycznym” religii uniwersalnej wydaje mi się intelektualnie nieuczciwa. Bardziej uczciwym jest określenie siebie jako wyznawca określonej religii, wahający się pomiędzy religiami lub ktoś kto się z żadną religią nie identyfikuje, a odpowiedzi na pytania egzystencjalne poszukuje gdzie indziej.

[1] Willigis Jager, Fala jest morzem. Rozmowy o mistyce. Rozmawiał Christoph Quarh, przeł. Zenon Mazurczak, Wydwanictwo Jacek Santorski, wersja elektroniczna, zbiory własne autora s. 29.

[2] Tamże, s. 7.

[3] Tamże, s.1.

[4] Tamże, s. 51.

[5][5] Lew Szestow, Tylko przez wiarę, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1995, s. 156.